wtorek, 22 lipca 2014

Polowanie

- Pobudka, śpiąca królewno. - głos doszedł do uszu pumy jakby przez ścianę. Poruszyła się tylko, kuląc się w jeszcze ciaśniejszy kłębek na plecach Adore - Yanshi, wstawaj! - powiedział głoś nieco głośniej, a następnie poczuła lekkie ukłucie pod żebrem, mruknąwszy z niezadowoleniem otworzyła jedno, zielone ślepie i zamrugała, próbując je nieco rozbudzić, ujrzawszy biało-szarą mordę nad głową mruknęła i zamknęła oko.
- Zostaw mnie. - burknęła.
- Jesteś na misji, nie powinnaś w ogóle spać, a przespałaś całą noc. - upomniał ją Sedo.
- ZARAZ, CO?! - krzyknęła Yanshi, zrywając się nagle, jakby gromada szerszeni dziabnęła ją w zadek. Chciała stanąć na plecach Adore, jednak on w tym samym momencie uczynił krok i łapa obsunęła jej się z jego łopatki. Po małych turbulencjach dziewczyna wylądowała na ziemi, plując liśćmi - Jak to przespałam całą noc?! - krzyknęła strzepując z siebie śmieci.
- Tak to, zamknęłaś oczy i tyle z ciebie było. - powiedział gepard zatrzymując się.
- A-ale jak? Czemu mnie nikt nie obudził? Przecież... misja! Jak ja się teraz w domu pokarzę?! - bełkotała Yanshi.
- Czemu? Nikt przecież nie wie, że zasnęłaś. - wzruszył ramionami Sedo.
- Ale wystarczy, że ja wiem! - warknęła puma, jako jedna z niewielu, miała okropną schizę na punkcie dobrze wykonywanej pracy, a zasnąć podczas wykonywania misji było największą skazą na jej godności.
- Każdemu się zdarza, nie martw się, ostanie to między nami. - puścił jej oczko błękitnooki.
- O Adore się nie martwię, umie trzymać pyska, ale TY NIE. - mruknęła Yanshi przewracając oczyma.
- Słuchaj, chcesz to odpokutować? - spytał lew, a dziewczyna spojrzała na niego z zainteresowaniem - Idź upoluj śniadanie, wtedy na pewno mi się nikomu nic nie wymsknie.
- CO?! Nie ma mowy! - krzyknęła.
- Jak chcesz, lepiej szykuj jakąś dobrą wymówkę dla Alfy, w takim razie. - powiedział beztrosko, ruszając dalej.
Dziewczyna podbiegła, stając mu na drodze i wytknąwszy paluszek w jego stronę warknęła strosząc futerko:
- Takie śniadanie ci załatwię, że ci brzucha nie starczy! - po tych słowach zniknęła w krzakach.
Adore wymienił z nim zainteresowane spojrzenie. Samce ułożyły się pod jednym z drzew, które zaczynały rosnąć coraz gęściej i przymknęli oczy, ucinając sobie krótką drzemkę.
Tymczasem, Yanshi czołgała się między zaroślami, mamrocząc pod nosem najróżniejsze rzeczy. Oczy, uszy oraz nos miała w pełnym pogotowiu na każdy, chociażby najlżejszy szelest, najmniej odczuwalny trop lub jakieś mignięcie zwierzyny w zaroślach. Długo tak szukała, jednak nie poddawała się, mijała po drodze wszelkie zapachy myszy, zajęcy, borsuków, a nawet sarenek, jednak trzymała się swojej obietnicy, musiała znaleźć jakieś wielkie zwierze, musiała udowodnić Sedo swoją rację.
"Cholerne jelenie! Gdzie je wszystkie wywiało?" warknęła w myślach, wyglądając ponad wysoką trawę i aż zaparło jej dech w piersiach.
- Łoooł... - szepnęła cichutko, chowając się z powrotem w trawę - Łoś...
Dreszcz przeszył ją od stóp do głów, a futerko znów się zjeżyło. Tylko jak miała to bydle upolować? Była zbyt mała, żeby poradzić sobie nawet z większą sarną, a co dopiero z łosiem? Przygryzła wargi i zaczęła rozglądać się dookoła, próbując natrafić wzrokiem na coś co mogłoby jej podsunąć jakiś pomysł. Nie mogła go pokonać siłą, musiała użyć sprytu, wysilić szare komórki.
"Zaraz... po co podstęp?" doszła w końcu do wniosku "Mogę go powalić siłą! Tylko nieco inaczej..."
Przebiegły uśmieszek wypełzł jej na twarz, a mały błysk zaiskrzył w jadowicie zielonych oczach. Cofnęła się w krzaki, żeby wyszukać jakiegoś kamienia. Odrzucała na boki wszelkie małe kamyczki, a z frustracją spoglądała na wielkie głazy, które mogłaby z łatwością unieść, gdyby była wielkości samców w jej stadzie. W końcu natknęła się na cztery kamienie, dwa były jej zdaniem za małe, jeden był prawie idealny, a ostatni był nieco przy-duży, jednak dziewczyna uparła się i dźwignęła go. Chwyciła go w łapki, a na dwóch nogach wróciła się do łosia. Miała tylko jedną szansę, nie mogła jej zmarnować, jednak musiała zaryzykować, gdyż kamyk był zbyt ciężki, by mogła nim rzucić na większą odległość, potrzebowała podkraść się więc bardzo blisko.
Cichutko, niczym myszka, skradała się w kierunku swej ofiary, niestety, jeden fałszywy ruch spowodował, że nastąpiła na gałązkę, która, naciskając na uschnięte liście, przyczyniła się do ich głośnego zaszeleszczenia - Yanshi była zbyt lekka, żeby ją złamać. Zwierze uniosło łeb, rozglądając się nerwowo, a łowczyni skuliła się w trawie, z nadzieją, że wysokie źdźbła ją zasłonią. Po uważnym przyjrzeniu się okolicy, trawożerca wrócił do konsumpcji.
"Teraz, albo nigdy." pomyślała, była wciąż zbyt daleko, by rzucić kamieniem, jednak potrzebowała jeszcze paru kroków, by jej się udało... podniosła się szybko i poczęła biec w stronę swej ofiary, która dopiero po chwili zorientowała się o co chodzi oraz podjęła się biegu, w chwili, kiedy Yanshi była na tyle blisko, żeby zamachnąć się, ciskając kamieniem prosto w nogę, na której łoś akurat opierał większy ciężar ciała. 
Bolesny ryk, wraz z głośnym trzaskiem rozbrzmiały w wśród drzew, a zwierze upadło, straciwszy równowagę, nie mogąc oprzeć sie już na uszkodzonej kończynie. Te kilka sekund między upadkiem, a powstaniem ofiary dało pumie wystarczającą przewagę. Zanim łoś zdołał się podnieść ona skoczyła mu do gardła, ze wszystkich sił usiłując przytrzymać mu głowę przy ziemi. 
Szarpała się z osobnikiem przez kilkadziesiąt minut. Złamana noga powodowała, że roślinożerca nie mógł podnieść się oraz biec, więc co chwila wstawał uparcie, przewracając się, za każdym razem, gdy usiłował nastąpić na zranioną kończynę, co powodowało jeszcze większy ból oraz utratę energii. W końcu ruchy ofiary zaczęły słabnąć, nawet nie próbował wstawać. Utrata krwi, stres, ból - to wszystko wykończyło zwierzę. Yanshi ciągle wczepiona w jego gardło dyszała ciężko, a szczęki bolały ją niemiłosiernie, wiele razy przeszło jej już przez myśl, żeby puścić go w cholerę, jednak zawsze, w tej samej chwili, ukazywała się w jej głowie postać śmiejącego się z niej Sedo, a to powodowało, że zaciskała szczęki jeszcze mocniej z wściekłym warkotem w gardle.
Krew wylewała się z pyska łowczyni zarówno jak i ofiary, polana ostała naznaczona czerwienią w wielu miejscach, a futerko Yanshi było pozlepiane zaschniętą posoką. Ostatnie tchnienie opuściło płuca ofiary, a na całej polanie nastała przenikliwa cisza. Umilkło warczenie, skończyły się wrzaski cierpienia, czas wydawał się jakby nagle stanął w miejscu... Puma rozluźniła uścisk i padła na ziemię obok swej zdobyczy, próbując złapać oddech. Spojrzała na swój łup, a cała energia jakby z powrotem wróciła do jej mięśni. Uśmiech wykrzywił obolały pyszczek, wstała i zaczęła skakać wokół ofiary, krzycząc rozradowana.
- Udało mi się! - wrzasnęła na cały głos - Udało! - szepnęła - HA!
Duma wypełniła jej serce, a triumf rozjaśnił oczy. Szybko wyczyściła ufajdane futerko z krwi oraz popędziła, ile sił w łapkach, do miejsca,w którym spoczywali jej towarzysze.
- Ej, ej, ej, ej, ej! Wstawać, śpiochy! - zawołała, zatrzymując się przed nimi oraz terpiąc ich po nosach - Chodźcie, mam dla was niespodziankę! - zaczęła skakać w miejscu i poganiać powoli zwlekające się olbrzmy - No już! Później się porozciągacie! - po tych słowach ruszyła pędem z powrotem to miejsca, w  którym leżał łoś. 
Stanęła z dumnie wypiętą piersią oraz uniesioną głową, ogonem prezentując wielkie cielsko. Samce wybiegły za nią na polane, wpierw spojrzeli na nią po czym podążyli wzrokiem do miejsca, które wskazywała ogonem. W oczach Adore pojawił się podziw, za to Sedo rozdziawił paszczę z niedowierzaniem.
- Jak ty to... - wskazał palcem na ciało - Ty... jesteś mała, a to... jest wielkie!
- Lata praktyki. - powiedziała z dumą w głosie oraz lekkim uśmieszkiem. 
Nie zdajecie sobie nawet sprawy ile radości sprawiła jej reakcja Sedo, mogłaby wybić wszystkie łosie na świecie, byle by jeszcze raz ujrzeć tą minę oraz podziw, które teraz pojawiły się przed jej oczyma.
- Gratuluję. - odezwał się Adore, nie zachwycając się aż tak wyraźnie jak Sedo, jednak dziewczyna znała go już wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że jest równie pełen zaskoczenia jak lew, nie dość tego, można było wychwycić w jego głosie, niemal niezauważalną nutkę dumy - Twoja zdobycz, więc na co czekasz? Głodny jestem. - powiedział, skinąwszy w stronę ofiary, by zaczęła jeść jako pierwsza.
Dziewczyna uśmiechnęła się i przyskoczyła od razu do rozpruwania flaków, by szybciutko dotrzeć do pysznego mięska. Gepard dołączył się do niej po chwili, a Sedo wciąż stał, patrząc się z zastanowieniem na ofiarę. Podszedł, obejrzał ślady kłów na szyi, spojrzał na pobojowisko oraz na rozbryzganą krew.
- Jak ty to zrobiłaś? - zapytał w końcu.
- Moja słodka tajemnica. - powiedziała, wyłaniając się spośród flaczków, cała upaćkana we krwi oraz jelitem cienkim zaplątanym na szyi.
- Nie pytaj, jedz, bo ci nic nie zostawimy. - powiedział Adore znad posiłku.
Mrucząc coś pod nosem Sedo przysiadł się obok towarzysza, rozpoczynając konsumpcję.
Wszyscy najedli się do syta, a zwierzyny wciąż było na tyle dużo, by wyżywić kolejne trzy samce wielkości Alfy. Pochowali więc resztki, by mogli je zjeść później i ruszyli w dalszą podróż na tereny wilków, które były już tuż, tuż.


☆★☆★☆★

   Heise szła u boku Kizuato, pochłonięta głęboko w swoich zamyśleniach. Przypominała sobie dzień, w którym pierwszy raz ujrzała Undę, był to najważniejszy dzień w jej życiu - pierwszy trening w wojsku. Tamtego dnia kątem oka ciągle obserwowała styl walki innych kotów, jednak najbardziej zainteresował ją Unda oraz parę jego kolegów, byli szybcy, zwinni, a zarazem silni. Nauczyciel uznał ich prędko za najlepszych uczniów, którzy z czasem poczęli mu pomagać w prowadzeniu zajęć. Od ów dnia robiła wszystko, żeby pokazać, że nie jest gorsza i potrafi im dorównać, co z czasem się powiodło. Dziewczyna jednak pamiętała ten dzień również z innych powodów, był to bowiem dzień, w którym na poważnie zauroczyła się w drugiej osobie - jak już pewnie zgadujecie, był do Unda. A teraz wszystko, nad czym pracowała przez dwa i pół wiosny, poszło na marne, gdyż okazała się okropną fajtłapą, która przewraca się o własne łapy!
"Głupia, głupia, idiotka!" ganiła się już któryś raz w myślach "Co on teraz sobie o mnie pomyśli?"
Nagły trzepot skrzydeł wyrwał ją z zamyśleń. Uniosła wzrok i rozejrzała się dookoła. Pierwszy raz widziała tą część królestwa, nigdy przedtem tu nie była, to miejsce wydawało się jej tak obce, że w pierwszym momencie nie była pewna czy w ogóle jeszcze znajdują się we własnym lesie.
Drzewa rosły tutaj w dużych odstępach, a liczne krzaki oraz krzewy wypełniały pustą przestrzeń porośniętą wysoką trawą. Gwiazdy oraz księżyc oświetlały im drogę, gdyż nie miało ich co zasłaniać, idealne miejsce dla rogatych jeleni, brak przeszkód, w które wplątać się mogą poroża oraz mnóstwo przestrzeni, gdzie mogliby się paść. Jedna tylko rzecz zapewniała ją, że wciąż jest w domu - brak obecności Zeneek oraz unoszący się w powietrzu znajomy zapach. Lekki uśmiech pojawił się na jej pyszczku, lubiła ten zapach, był dla niej taki miły, uspakajający, kojarzył jej się z domem, z ciepłem matczynego ciała oraz jej miłością. Wciągnęła powietrze do płuc, delektując się nim, jednak zamarła w pół kroku ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy. Skupiła się na zapachu krążącym w powietrzu, a raczej odorze, który powaliłby słonia.
- Stójcie. - zawołała do reszty, a oni spojrzeli na nią, nie rozumiejąc - Czujecie to co ja? - zapytała w końcu.
Kizuato uniósł łeb do góry, jako pierwszy skojarzył do czego należy owy zapach.
- Łajzy! - warknął, szczerząc kły.
- Oj, jejuniu! - nagły szelest w krzakach spowodował, że Heise podskoczyła, obracając się i stając niemal nosem w nos z rosłym basiorem - Kto by pomyślał, że taka dziewczynka, jak ty, ma takiego dobrego nosa! - lwica wycofała się pospiesznie, stając między trzema samcami oraz jeżąc futro na widok opchlonego, liniejącego, śmierdzącego osobnika.
Zza krzaków wyłonili się jego trzej towarzysze, śmiejąc się i szczerząc spróchniałe, powyłamywane kły. Kizuato wraz z Vis'em stanęli w pozycji bojowej, gotowi do przyjęcia ataku, Hibernis stanęła obok lwa z wrogą miną, a Unda ostał z Heise, która próbowała powstrzymać trzęsące się pod nią nogi.
"Co się z tobą dzieje?!" zganiła się ponownie, również stanąwszy w pozycji bojowej, poczęła szczerzyć kły, zwarta i gotowa do walki.
- Czego szukacie na naszych terenach? - odezwała się Doradczyni chłodnym tonem.
- Waszych terenach? - odpowiedział pytaniem na pytanie przywódca zgrai - Raczej naszych terenach, ja i moi koledzy przejmujemy je, a wy grzecznie możecie stać się naszym obiadkiem. - śmiech zawtórował jego słowom.
- Po naszym trupie! - warknęła Heise.
- Taka jesteś odważna? To dlaczego chowasz się za swoimi towarzyszami? - zakpił jeden z intruzów.
- A czemu ty? - zapytała się lwica, widząc, że stoi on za dwoma wilczurami - Boisz się, że taka "dziewczynka" jak ja złoi ci tyłek?
To zadziałało niczym płachta na byka. Samiec rzucił się do ataku, jednak biało-beżowy lew zagrodził mu drogę, rozrywając brzuch pazurami, wszyscy puścili się do walki i powstał ogólny rozgardiasz.
- Heise, uważaj! - usłyszała głos Undy, jednak była już przygotowana na przyjęcie ataku basiora, który biegł prosto na nią.
Nagle złotooki samiec pojawił się przed nią, posyłając przeciwnikowi kopniaka. Szarooka spojrzała na niego, niezadowolona, że zabrał jej szansę na wykazanie swoich zdolności, jednak szybko dojrzała inną okazję. Wilczur kopnięty przez Undę wyleciał parę metrów w górę, lwica ruszyła biegiem, wskoczyła samcowi na plecy, odbijając się od niego oraz kierując się prosto w stronę opadającego już wilka. Złapała go za gardło zębami i rzuciła o ziemię, łamiąc mu tym samym kark. Wylądowała z gracją obok zabitego osobnika, odrzucając do tyłu kosmyki włosów jedną łapą, spojrzała na nieco zaskoczonego samca, posyłając mu uśmiech i pewne siebie spojrzenie. Chwilę potem rozległ się wściekły ryk, a ziemia pod wszystkimi łapami zatrzęsła się, gdy wielkie cielsko białego tygrysa, siłującego się z dwójką napastników, uderzyło o ziemię. Hibernis zgarnęła jednego z nich olbrzymim łapskiem i przycisnęła do ziemi, miażdżąc żebra oraz dziurawiąc płuca, Vis uporał się z ostatnim intruzem, uwalniając głowę zwierzęcia od reszty ciała.
Grupka Tenaru ostała sama na polance, otoczona zakrwawionymi ciałami martwych wilków.
- Żałosne. - mruknął Kizuato, spluwając na ziemię.
- Pospieszcie się, słońce wstaje za parę godzin, postarajmy się złapać poranny patrol. - rzekła Hibernis, ruszając w stronę granicy.
Czarna lwica przyglądała się tymczasem ciałom wilków. Nie byli to obywatele Królestwa, byli zaniedbani, wychudzeni i na pewno nie mieli za grosz honoru. Wilki z watahy były potężne, dobrze wytrenowane oraz szanowali zasady ustanowione pośród zwierząt. Ciche pomrukiwanie przykuło jej uwagę, odwróciła głowę i ujrzała przywódcę zgrai. Krew powoli wyciekała z jego szyi, miał roztrzaskaną przednią łapę, żył jeszcze. Jego oddechy były ciężkie, zmagał się ze wszystkich sił ze śmiercią, która nieubłaganie wisiała nad jego głową. Heise podeszła bliżej, przyglądając mu się uważnie, nagle jego przekrwione, brązowe oczy otworzyły się, resztkami sił odepchnął się od ziemi, robiąc ostatni, desperacki atak w kierunku lwicy, która odsunęła się z zaskoczenia, jednak zanim wilczur zdołał dokończyć czynność wielka łapa przygniotła go do ziemi. Szare oczy uniosły spojrzenie i ujrzały samca o granatowej grzywie.
- Idziesz? - zapytał, kiwając głową w stronę odchodzącej trójki.
- A, tak, tak. - wymamrotała, ruszając za nimi.
- Nieźle walczyłaś. - stwierdził Unda po chwili, doganiając ją oraz idąc ramię w ramię.
- Heh, dzięki. - powiedziała odwracając wzrok, tak jak już miała w zwyczaju, kiedy z kimś rozmawiała - Ty też.
Reszta podróży minęła spokojnie, młode lwy rozmawiały ze sobą przez większość drogi, od czasu do czasu do ich rozmowy włączał się Kizuato, momentami nawet Vis coś burknął. 
Hibernis zatrzymała się w pewnym momencie i zbadał otoczenie nosem, reszta poszła za jej przykładem, znajdowali się już na granicy.
- Słońce zaraz wzejdzie, poczekamy tutaj na poranny patrol. - powiedziała po chwili.
Heise spojrzała na horyzont, niebo poczęło delikatnie szarzeć za plecami odległych gór, trochę będą musieli poczekać.
- Przydajcie się na coś i idźcie coś upolować. - zwrócił się do nich błękitnooki lew, kiwając głową w stronę zarośli.
Lwica spojrzała na niego z pretensją, już miała coś powiedzieć, kiedy uznała, że może to nie być najlepszy pomysł. Mruknęła więc coś pod nosem i ruszyła w kierunku krzaków, słysząc za sobą kroki Undy.


☆★☆★☆★

    Rosły wilczur biegł przez las ile sił w potężnych łapach. Pomarańczowe koraliki grzechotały, obijając się o siebie, a długi ogon falował na wietrze, niczym płachta biało-czarnego wilka. Jego turkusowy nos cały czas próbował wychwycić zapach Alfy, którego nigdzie nie mógł znaleźć, przez co lekka irytacja poczęła go drażnić.
"Dlaczego Mortem musi być taki nieufny?" myślał z niezadowoleniem "Po co dowódca wojska miałby kłamać? Po to, żeby stracić pozycję w watasze po powrocie? Zresztą, nawet jeżeli tak, to co go to obchodzi?" Samiec zarył łapami o ziemię, wzbijając chmurę ziemi w powietrze "Gdzie on do cholery jest?!"
Tak zawsze jest, jeżeli czegoś nie potrzebujesz prześladuję cię to na każdym kroku, jednak kiedy pragniesz znaleźć ową rzecz rozpływa się w powietrzu niczym duch. Ruszył w stronę centrum, z nadzieją, że Blackdepth będzie zajęty organizowaniem porannych patroli lub czymś w tym rodzaju. 
Niebo poczęło już szarzeć na horyzoncie, a po jakieś godzinie pierwsze promienie słońca zaczęły wyściubiać się nieśmiało zza grzbietu góry.
Nagle mała sarenka wybiegła mu na drogę, sprawnie ją omijając, aby uniknąć zderzenia, zatrzymał się, a mały uśmieszek wypełzł mu na twarz. Już miał ruszyć w pogoń, kiedy coś wielkiego wpadło na niego z impetem. Zdmuchnięty z nóg przeturlał się po ziemi, obijając się o kamienie oraz drapiąc się o krzaki, raz po raz przygniantany jakąś wielką masą. Kiedy w końcu stracił rozpęd, natrafiając na gęstwinę krzewów, zatrzymał się na niej z wielkim, czarnym cielskiem na sobie.
- O cholera... - wyjąkał słabo, nie mogąc złapać pożądnie oddechu - Moje żebra...
Ze wszystkich sił zaparł się plecami o ziemię, a łapami o żylastą osobą, która się na nim wylegiwała, jeszcze nie pozbierawszy zmysłów po zderzeniu. Z głośnym stęknięciem zepchnął z siebie czarnego wilka. Dopiero po chwili dotarło doń co się stało i począł zbierać się z ziemi, tymczasem Shogun wstał już, plując krwią, która napływała mu do pyska z rozciętej wargi, bolały go plecy oraz żebra, jego ciało miejscami ostało poprzecinane ostrymi kamieniami oraz kolcami krzaków. Wyciągnął sobie parę cierni z łap i wrzasnął:
- Patrz ja... - zamarł, kiedy zauwarzył, że owy czarny wilk był jego przywódcą, który jak on, wyciągał sobie ciernie oraz klął pod nosem, czerwone oczy spojrzały się na Shoguna, któremu przeszła cała złość, zastąpiona wstydem i irytacją na samego siebie - Wybacz. - mruknął kładąc uszy po sobie oraz wycierając łapą strużkę krwi, która powoli spływała mu po brodzie, czarny wilczur westchnął ciężko, próbując uspokoić się po tym incydencie - Odzyskam tą sarnę. - powiedział szybko, biorąc pierwszy krok w kierunku, w którym pobiegła.
- Nic się nie stało, zdarza się. - usłyszał łagodny głos Alfy, który wstał na cztery łapy i podszedł do niego, biało-czarny odetchnął z ulgą w duchu, widząc, iż Blackdepth nie jest na niego zły, mimo głodu, który dawał o sobie wyraźnie znać.
- Mam do ciebie małą sprawę. - przeszedł do szczegółów.
- Hmm?
- Byliśmy na patrolu od strony granicy z Tenaru, kiedy ujrzeliśmy Arenam'a oraz Nigrum, przekraczających granicę, powiadali iż mają pozwolenie od Alfy, jednak Mortem im nie dowierzył i kazał mi iść sprawdzić. - wytłumaczył Shogun, czerwonooki uśmiechnął się pod nosem.
- Jak zawsze przenikliwie nieufny. - mruknął Blackdepth - Owszem, zezwoliłem im, powiadali, że w pałacu chcą spotkać paru znajomych. - na wzmiankę o pałacu posłaniec skrzywił pysk w grymasie obrzydzenia.
- Kto by chciał tracić prawie pół miesiąca na podróż w tę i z powrotem? - mruknął - Tych snobów nie ma nawet co odwiedzać. - przywódca wzruszył ramionami na jego słowa.
- Są wilki i wilki. - powiedział - A teraz zmykaj, Mortem powinien już kończyć patrol, więc nie zawracaj sobie głowy szukaniem go, gdy go spotkam to wszystko mu wytłumaczę. - rzekł, uśmiechając się - Postaram się to zrobić zanim on znajdzie ciebie. - dodał.
Shogun odwzajemnił uśmiech, podnosząc tylko delikatnie kąciki ust, podziękował i ruszył w swoją stronę.
******
Turkusowe akcenty na jego futrze migały między zielenią krzaków, w których krył się, próbując odnaleźć małą sarenkę, która umknęła Alfie z przed nosa z jego winy. Wiedział, że nie musiał tego robić, gdyż Blackdepth mu wybaczył, jednak pomyślał sobie, że gdyby był na miejscu przywódcy pragnąłby, aby rzezimieszek odzyskał mu zwierzynę, tak więc błądził po krzakach za tropem trawożercy, mając nadzieję, że nie uciekła na tereny Tenaru.
Słońce zmierzało do swojego najwyższego punktu, gdy Shogun nagle natknął się na dziwny zapach niesiony z wiatrem. Podniósł głowę z zakłopotaniem wymalowanym na twarzy. Jeden...dwa...trzy? Tenaru? Wilczur ostał zbity z tropu. Co mieliby tutaj robić trzej przedstawiciele obcego królestwa? Zaczął zastanawiać się czy przypadkiem nie pomieszały mu się już zapachy, jednak uznał, że to nie może być możlwe, gdyż niedawno był przy granicy i wyraźnie czuł tą samą woń. Długo się nie musiał zastanawiać, wraz z tropem wiatr przywiał do jego uszu ciche słowa intruzów, podążył w ową stronę, jeżąc futro.
- Sedo, powinniśmy wrócić do granicy i poczekać aż nadejdzie któryś z patroli, mogą uznać nas za wrogów i zaatakować. - odezwał się męski głos, w którym słychać było nutkę irytacji, pewnie z powodu, że owy Sedo nie posłuchał się jego rozkazów oraz wszedł na nie ich tereny.
- Nie ma czasu, granica była ledwo co odświeżona, musielibyśmy czekać na popołudniowy patrol, a na to nie ma czasu. - odpowiedział następny męski głos - Po drugie, prawo zabrania atakowania obcych na swoich terenach bez wstępnego zapoznania się z sytuacją.
Głosy stawały się wyraźniejsze, w miarę jak wilczur zbliżał się do nich.
- A jakaż to sytuacja, że musicie naruszać spokój naszego królestwa? - powiedział oschłym tonem, wyłaniając się zza krzaków. 
Jego oczom ukazały się dwa, potężne samce, które przewyższały go o półtorej głowy oraz kotka, wioząca się na grzbiecie geparda, cała trójka zmierzyła jego podrapaną sylwetkę szybkim spojrzeniem, po czym biało-szaro-rudy lew o czarnej grzywie odezwał się koleżeńskim tonem, usiłując rozwiać nieco jego podejrzenia.
- Nasz Alfa, Gin no Kiba, przysyła nas, abyśmy przekazali waszemu Alfie, Blackdepth, bardzo ważną wiadomość. - wymienienie imienia jego przywódcy nieco zaskoczyło Shoguna, jednak i pochlebiło, zapamiętanie imienia Alfy nieswojego królestwa dobrze świadczyło o obywatelach Tenaru, a przynajmniej niektórych.
Już nieco mniej oschłym tonem rzekł:
- W takim razie zaprowadzę was do Przywódcy. - dał znak głową, aby podążyli za nim - Mógłbym się dowiedzieć jaką to wiadomość niesiecie do Blachdepth'a? - zapytał po chwili.
- Gin no Kiba pragnie ogłosić zebranie za trzy dni. - odezwał się gepard wiozący kotkę, która z bliska okazała się być pumą.
- Z jakiego powodu? - drążył dalej basior, nieco zakłopotany.
- Królewscy wkroczyli na tereny Zeneek i wycinają las, jelenie próbują ich powstrzymać, jednak wojsko stoi rozciągnięte po całej długości granicy, jelenie nie mają szans. - powiedziała w skrócie puma, niemal na jednym oddechu.
- Co?! - wściekłe warknięcie spowodowało, że niewyraźnie wypowiedział wyraz, ruszył pędem przed siebie, biegnąc w miejsce, w którym ostatnio widział Alfę, a gdy złapał jego trop przyspieszył biegu. 
Złość dawała mu więcej siły niż jakikolwiek odpoczynek, pochłaniając energię słoneczną jego turkusowe akcenty nabrały wyraźniejszego koloru oraz poczęły świecić, dając mu więcej dynamiki, dzięki czemu jeszcze przyspieszył. Na początku Tenaru mogły go z łatwością dogonić, teraz trzymały mu się ledwo na ogonie, a Yanshi desperacko walczyła o życie na grzbiecie swego wierzchowca.
Shogun zarył o ziemię nogami, wzbijając chmurę ziemi w powietrze, a biegnący zanim towarzysze wpadli na niego, cudem nie wywracając się jeden na drugiego. Wszyscy byli zdyszani, oddychając ciężko patrzyli na Alfę, który zerkał to na nich to na małą grupkę wilków obok siebie zakłopotanym spojrzeniem.
- Słucham? - powiedział po dłuższej chwili, jednak wszyscy wciąż próbowali ustabilizować oddechy, podnosząc łapę do góry błękitnooki dał mu znak, żeby jeszcze chwilkę poczekał. 
Jedynie Shogun odzyskał przed nimi mowę, napędzany gniewem oraz siłą zaczerpniętą ze słońca.
- Królewscy wycinają las! - warknął, a grupka basiorów za plecami Alfy podniosła głośny wrzask sprzeciwu, który Blackdepth musiał uspokoić.
- O co chodzi? - zapytał, hamując napęd złości, która w nim wezbrała. Mała puma wytłumaczyła mu w skrócie o co chodziło, mówiąc również o zebraniu. Alfa począł chodzić dookoła wszystkich powarkując wściekle, jakby się nad czymś ciężko zastanawiał - Rex. - powiedział w końcu - Będziesz musiał poczekać z ratowaniem brata.
-Co, nie! - zaczął jednooki - Wiadomo, że wywiąże się z tego wojna! On tam zginie! - protestował, a jego głos począł się załamywać.
- Rex! - uciszył go, głos miał wciąż spokojny, jednak widać było iskry gniewu tańczące w jego czerwonych ślepiach - Vengeance nie jest głupi, jak tylko dostrzeże okazję na pewno obróci się przeciwko Królewskim. - to wydawało się uspokoić nieco białego wilczura.
Nagle Blackdepth uniósł głowę do góry, a z jego gardzieli wydobyło się, niskie, acz donośne wycie, które odbiło się od drzew, niosąc dzwięk przez las oraz zwołując wszystkie wilki na zebranie w centrum watahy. Kiedy zabrakło mu już tchu - a trochę to zajęło - popędził w kierunku małego wzgórza, z którego zazwyczaj wygłaszał przemowy do członków stada zebranych na placu poniżej. Wszyscy ruszyli za nim.




Sedo

Blakdepth


Rex
Unda
Vis
Kizuato

Hibernis
Wystąpili:

Adore

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz