piątek, 25 lipca 2014

Szybki Powrót

  Niebo przy wysokich szczytach gór było szare, jednak z czasem stawało się coraz jaśniejsze. Po burzy chłodny wiatr mocno targał im futra, musieli się postarać by nie oderwać się od ziemi. Liście przemykały szybko muskając ich.
  Nagle zatrzymali się, spoglądając w górę.
  Czarny, połyskujący ptak z zielonymi oczami zataczał koła, zbliżając się do lądowania. Nadal trzepocząc skrzydłami ostał na ziemi przed nimi. To nie był ten Kruk, tylko Karasu. 
"O cóż może chodzić?" pomyślał zirytowany Nigrum.
-Musicie wracać, Nigrum'ie i Arenam'ie. Bardzo pilna sprawa; na polecenie Alfy.- Karasu zmrużył ślepia, czekając na odpowiedź.
"No, nie! Tylko nie to!!!" zawył w duszy Nig. Spuścił i pokręcił łbem.
-Dobrze wracamy. Zaprowadzisz nas do Blackdepth'a?- mruknął Arenam, zrezygnowany tak samo jak brat. Maledictionem popatrzył na nich z umiarkowanym zainteresowaniem.
-Male, widocznie tutaj musimy się rozstać...- smutno oznajmił Nig.-  Przepraszamy, że zmarnowaliśmy twój cenny czas...
-Nie ma sprawy. Mój uczeń i tak jest zajęty.- uśmiechnął się, by dodać im otuchy.
-Możemy już wracać?- wtrącił zniecierpliwiony Karasu.
-Tak, tak... Już idziemy...- odparli chórem bracia.- Żegnaj Male.
-Żegnajcie.- i już go nie było. Rozpłynął się niczym duch. Zawsze dziwili się jak on to robi.
Karasu nie czekając na nich, rozłożył, zatrzepotał skrzydłami i już wzbił się w górę. Bliźniacy nie ukrywali swojej irytacji i rozczarowania, gdy biegli za krukiem.

***

  Unda biegł koło Heise między drzewami, przeskakując powalone drzewa i samotne pnie. Biegli z wiatrem, które jakby dodawało im skrzydeł. Od kilku minut biegli za rosłym łosiem. Jego masa była teraz wadą. Biegł coraz wolniej, dysząc. Gdy zauważyli tę zmianę przyspieszyli, jakby dostali nowych sił. 
  Unda dał znak Heise, żeby skoczyła na grzbiet zwierzyny. Kiedy tylko to wykonała (a muszę dodać, że z wielką gracją, jednocześnie mocno i głęboko wbijając pazury), on od razu zrównał się z nimi i odbił się na łosia, przy okazji wgryzając mu się w gardło. Siłą rozpędu i masą zatoczył łuk, jak na linie, jednak z trudem zdołał lekko przechylić ofiarę. Zwierzęciu poślizgnęła się pęcinka i uderzył z głuchym łoskotem o poszycie. Podczas upadku Heise wskoczyła na bok zwierzęcia, unikając zmiażdżenia i tam ostała. Unda leżał w niewygodnej pozycji na plecach z głową odchyloną do tyłu. Cały czas mocno zaciskał szczęki na szyi. Łoś ryknął w agonii i wziął jeszcze kilka ostatnich, urywanych oddechów. Unda w końcu puścił, przeturlał się i wstał. Otrzepał futro i z zakrwawionym pyskiem uśmiechnął się do samicy.
-Niezła robota, Heise- pochwalił ją.
-Ty też nieźle się spisałeś...- delikatnie odwzajemniła uśmiech.- Kto idzie po resztę? Czy zanosimy łosia?- zmieniła sprawnie temat.
-Wątpię, bym nawet ja dał radę przenieść tak dużą zwierzynę...- zaśmiał się, Heise mu zawtórowała- Mogłabyś pójść po nich?- poprosił.
-Dobra.. Niedługo wrócę, a ty nie tykaj jedzenia!- uprzedziła go żartobliwie, grożąc mu palcem. Ruszyła truchtem, który po chwili przerodził się w bieg. Patrzył za nią dopóki nie zniknęła mu z oczu.
"Jest taka piękna! Ma w sobie tyle gracji jak nikt inny!", pomyślał i pokręcił łbem z iskierką w złotookich ślepiach, a niebieska grzywa opadła mu na oczy. Położył się obok ofiary z cierpliwością, oblizując pysk z krwi.
  Po niedługim czasie z zarośli wyszła grupka kotowatych, na której czele szła Heise. Za nią maszerował biały tygrys- Vis, Hibernis o złocistym futrze i beżowy lew- Kizuato
-Nieźle się spisaliście- pochwaliła ich Doradczyni, jednak nie okazywała swoich emocji.
-To samo mówiłem Heise!- zaśmiał się Unda, wstając.- Hibernis, zacznij.- odszedł na bok. Lwica bez słowa z kamiennym wyrazem pyska podeszła i wzięła pierwsze kęsy. Po chwili dołączyli się Kizuato, za nim Vis, potem Heise, a na końcu Unda z nieobecnym wyrazem pyska.
  Rozmyślał o lwicy z ciemnym futrem, z którą upolował to oto zwierzę. Była doprawdy niezwykła, chociaż nieśmiała. Tak, zauroczył się w niej. Wcześniej jej nie zauważał, dopóki nie zaczęła wykazywać się na ćwiczeniach. Uczyła się trochę szybciej niż inni, zawsze dodawała jakieś ruchy od siebie. Doprawdy pomysłowa. I wtedy się zaczęło. Na samą myśl o tamtych dniach, prychnął cicho pomiędzy jednym kęsem, a drugim.
  Gdy w końcu skończyli się posilać, z pełnymi brzuchami skierowali się w miejsce, na którym mieli czekać na poranny patrol. Hibernis martwiła się czy zdążą. Szła szybko jako pierwsza, za nią w milczeniu Vis z Kizuatem, a na końcu Heise i Unda. Próbował z nią nawiązać rozmowę, jednak czuł się lekko skrępowany, więc wychodziło mu to nieudolnie. Lwica chyba była jeszcze bardziej zawstydzona niż sam lew.
  Kiedy dotarli na miejsce, z daleka zauważyli trzy rosłe jelenie i jedną łanię. Poczekali aż się zbliżą. Dopiero wtedy Doradczyni przemówiła.
-Witam. Jestem Hibernis, Doradczyni Alfy Tenaru. Ze mną jest Vis, Kizuato, Heise i Unda. Przynosimy wieści od Gin no Kiba dla Anure.
Odpowiedział jej samiec, który stanął przed nimi wyraźnie zostawiając tamtych z tyłu tak samo jak lwica. Miał szaro- białą sierść, ciemne pręgi na wszystkich czterech pęcinkach, czarną grzywę, ogon i poroże. Ciemnoszare oczy patrzyły na nią przenikliwie.
-Witam. Przewodzę dzisiejszym porannym patrolem. Jestem Loco. Cóż to za wiadomość?- odparł lekko ochrypłym głosem.
Zwięźle opowiedziała o co chodzi. Nie okazywał żadnych emocji. Po chwili zastanowienia, odpowiedział:
-Dobrze. Zaprowadzimy was do Alfy, ale macie nie wywijać żadnych numerów. Czy to jasne?
-Oczywiście.
  Loco stanął na czele Tenaru. Po lewej szedł cały czarny łącznie z porożem jeleń, po prawej biała łania z czarną grzywą, ogonem i rogami, a za nimi kościsty samiec z rogiem niczym miecz. Cały był w ciemnych barwach, jednak gdzieniegdzie można było dostrzec szare ubarwienie.
  Słońce schowane było za biało- szarymi chmurami na również szarym niebie. Liście biegały po ziemi popędzane silnym wiatrem, który również smagał ich raz po raz. Od czasu do czasu mżyło. Chłodna pogoda utrzymywała się po niedawnej burzy.
  Loco szybko i sprawnie poprowadził ich skrótami do centrum terenów Zeneek. Wydawało się, że mógłby iść z zamkniętymi oczami, a i tak by trafił. Była to polana otoczona bardzo rzadkimi drzewami, na środku której stał dąb wysoki na jakieś kilka metrów z szerokością na dwa metry. Rozłożysta, gęsta korona drzewa tworzyła naturalny daszek. W pniu dębu była wydrążona siłami natury dziura. Dzięki niej można było wejść do środka.
  Przywódca porannego patrolu zostawił ich z resztą straży na skraju polany, a sam podszedł do ogromnego drzewa. Stanął przed wejściem na jakieś półtora metra i oficjalnym tonem, powiedział:
-Alfo Zeneek. Gdy robiliśmy obchód na granicy spotkaliśmy delegację z Tenaru. Mają dla Alfy ważną wiadomość.
Po tych słowach z pnia dębu wyszedł rosły jeleń z rozłożystym, ciemnoszarym porożem. Sierść miał beżową gdzieniegdzie z plamkami bieli. Również beżowy był gęsty ogon (tyle, że trochę jaśniejszy) i sierść na klacie piersiowej, która zastępowała grzywę. Jego postawa była godna przywódcy.
-Jaką to wiadomość?- donośny głos rozległ na polanie, na której byli obecni tylko Tenaru i poranna straż. Zwracał się do Loco, który od razu powtórzył prośbę Gin no Kiba o zebraniu (teraz już) za dwa dni i jedną noc.
-Z jakiegoż to powodu ma się odbyć zebranie?
Loco opowiedział o tym jak Królewscy wycinają drzewa i o obecnej tam sytuacji. Alfa Zeneek spojrzał w kierunku granicy i uśmiechnął się tak, że nikt tego nie zauważył. Kiwnął delikatnie łbem.
-Dobrze. Będziemy. A wy możecie tu ostać do czasu zebrania. Witajcie w naszych skromnych progach! Będziecie nocować tutaj, wokół dębu na polanie. Loco, idź dokończ patrol na granicy. Nie powinni sprawiać kłopotów, prawda?- spojrzał wymownie na Tenaru.
-Prawda.- odpowiedziała Hibernis, pierwszy raz odkąd się tu zjawili.- Dziękujemy za uprzejmość, Alfo.
Anure nie odpowiedział i wszedł z powrotem do dębu, a Loco wziął trójkę pozostałych Zeneek i skierowali się do granicy. Hibernis ułożyła się najbliżej pnia wraz z Vis'em i Kizuato wyraźnie coś omawiając po cichu. Heise ułożyła się trochę dalej, a Unda z wielką chęcią chciał jej dotrzymać towarzystwa. Położył się obok niej i spojrzał jej w oczy.
-Nie jestem przyzwyczajony do spania pod gołym niebem, a ty?- jego pysk wykrzywił ledwo dostrzegalny grymas niezadowolenia. 
Wypowiedział te słowa cicho; nie chciał obrazić Anure. Skinęła łbem i spuściła odruchowo wzrok. Zapadła pomiędzy nimi niezręczna cisza. Nie za bardzo wiedział co powiedzieć więcej.

***

  Tymczasem bliźniacy wraz z krukiem dotarli na plac. Powitała ich pustka i cisza ogarniająca miejsce dla Alfy, półkę doradców i przywódców oraz plac dla reszty wilków z Królestwa. Jednak Karasu się tym nie przejmował i leciał dalej prowadząc ich do jaskini wewnątrz górki.
  Po kilku minutach stali już w progu. Kamienne ściany, podłoże i sufit były chłodne z nieregularnymi kantami. Słabe światło dzienne wpadało przez wejście i zobaczyli, że w środku naprzeciwko wejścia siedział czarny basior z czerwonymi oczami- Blackdepth. Jego pysk ukazywał lekki smutek, jednak na razie nie wiedzieli dlaczego. Po jego prawicy był ciemnoszary wilczur z granatową grzywą o szarych oczach- Indietro, a po lewicy brat Blackdepth'a- Talon. Również szary wilk, jednak on miał gdzieniegdzie białe futro. Zielone oczy były wbite w przybyłych. Karasu stał przed bliźniakami, którzy zdali się teraz na kruka.
-Alfo. Przyprowadziłem ich tak jak prosiłeś.- Karasu skinął małym, kruczym łebkiem.
-Dobrze. Możesz już iść, Karasu. Dziękuję.
Kruk ponownie skinął łbem i odleciał w kierunku szarego nieba. Bliźniacy pozdrowili przywódcę i usiedli w kole. Ukrywali swoje zaciekawienie pod kamienną maską.
-O co chodzi, Alfo?Jakże ważny powód skłonił cię do naszego wezwania?- oficjalnym tonem odezwał się Nigrum. 
-Wezwałem was, ponieważ powstał bardzo poważny problem. Indietro? Powiedz im o co chodzi.- skinął na wilczura z granatową grzywą, a ten opowiedział o tym jak Królewscy wycinają drzewa i o niedługo wyczekiwanym zebraniem z Alfami wszystkich królestw. Gdy skończył, Alfa znów przemówił:
-Tak więc już chyba wiecie, dlaczego was wezwałem, prawda?
Nigrum skinął w zamyśleniu łbem i zastanawiał się co zrobić. Po chwili odparł:
-Mój brat chyba nie może już dłużej zostać?- kiedy Alfa potwierdził, kontynuował- W takim razie mogę mu coś przekazać na osobności i zaczniemy spotkanie?- poprosił.
-Oczywiście, ale nie za długo.
Arenam pożegnał Alfę. Nigrum skinął na brata i obaj wyszli z jaskini odprowadzani trzema cierpliwymi spojrzeniami, znowu wystawieni na smagnięcia chłodnego wiatru. Kilka kropel zrosiło okolicę i ustało. Spojrzał Arenam'owi w oczy.
-Pójdziesz teraz do Kruka i wyślesz wiadomość do pałacu. Powiesz, że nie będziemy mogli przybyć, ponieważ musieliśmy wracać do Królestwa. Przeproś ode mnie Lunę i bądź w pobliżu, okey?
-Dobrze, bracie. Zajmie mi to chwilę- mrugnął do niego porozumiewawczo i zniknął w zaroślach. Nigrum uśmiechnął się lekko i wrócił do środka.
Rozpoczęło się spotkanie.

***

  Arenam pędził w kierunku fioletowej roślinki Kruka. Gdy ją ujrzał z odległości kilku metrów, gwałtownie zaczął hamować zapierając się wszystkimi czterema łapami. Zostawił po sobie głębokie bruzdy, ale nie zwracał na to uwagi. Słyszał szum rzeki, bezlitosny wiatr, który szumiał wśród koron drzew i odległe ćwierkanie leśnych ptaków. Nigdzie nie mógł wypatrzyć Kruka.
  Podszedł do roślinki i usiadł zniecierpliwiony. Czarna grzywka przykleiła mu się do czoła. Zwykle, gdy do niego przychodzili był na miejscu. A teraz? "Gdzie on się podziewa?", zastanawiał się gorączkowo.
  Dopiero po jakiś dziesięciu minutach znad rzeki przyleciał Kruk. Miał tak samo połyskujące, czarne pióra jak Karasu, jednak różnili się kolorami oczu. Wilczur miał zielone, a ten tutaj złociste. Ostatni raz zatrzepotał skrzydłami i wylądował przed wilkiem o brązowo- białym futrze.
  Arenam spojrzał na niego błękitnymi ślepiami, nie ukrywając irytacji. Zamachał ogonem, rozgarniając przy okazji trochę ziemi.
-Wreszcie jesteś! Gdzieś ty był?
-Też się cieszę, że cię widzę...- mruknął- Nie twój zakichany interes. O co chodzi?- Kruk zmienił temat.
-Przekażesz wiadomość do pałacu.- powtórzył treść i od kogo jest ta wieść, i spytał- Co chcesz za to?
Po chwili zastanowienia, odparł:
-Upoluj mi dwa zające.
-Czemu dwa?- spytał z lekkim zaskoczeniem w głosie Arenam.
-Ponieważ byłeś wobec mnie nieuprzejmy.- zmrużył złote ślepia.
-Od kiedy to zwracasz na coś takiego uwagę?- teraz był jeszcze bardziej zaskoczony niż przed chwilą.
-Nie przeginaj! Chyba, że chcesz upolować trzy!- zakrakał wściekle Kruk i załomotał skrzydłami.
-Dobra, dobra... Już idę...- burknął pod nosem wilczur i wstał. Pobiegł w las, zostawiając ptaszysko same. Kruk położył się na ziemi, chowając pod siebie nóżki. Był zadowolony z ubitego targu. Ten drugi zając i tak nie był dla niego, ale musiał go mieć. Na prezent.
  Po kilkunastu minutach Arenam wrócił do Kruka z dwoma zającami w pysku. Położył przed nim zapłatę i czekał co powie ptak.
-Dobrze... Możesz już iść. Bądź pewny, że wieść dotrze błyskawicznie do pałacu.- wstał, chwycił zające i schował je do dziupli. Wilk pobiegł z powrotem w kierunku górki, chcąc dotrzymać drugiej części obietnicy złożonej bratu.



Blackdepth


Kizuato
Wystąpili:

Karasu


Talon
Heise
Indietro
Vis

Maledictionem
Hibernis

wtorek, 22 lipca 2014

Polowanie

- Pobudka, śpiąca królewno. - głos doszedł do uszu pumy jakby przez ścianę. Poruszyła się tylko, kuląc się w jeszcze ciaśniejszy kłębek na plecach Adore - Yanshi, wstawaj! - powiedział głoś nieco głośniej, a następnie poczuła lekkie ukłucie pod żebrem, mruknąwszy z niezadowoleniem otworzyła jedno, zielone ślepie i zamrugała, próbując je nieco rozbudzić, ujrzawszy biało-szarą mordę nad głową mruknęła i zamknęła oko.
- Zostaw mnie. - burknęła.
- Jesteś na misji, nie powinnaś w ogóle spać, a przespałaś całą noc. - upomniał ją Sedo.
- ZARAZ, CO?! - krzyknęła Yanshi, zrywając się nagle, jakby gromada szerszeni dziabnęła ją w zadek. Chciała stanąć na plecach Adore, jednak on w tym samym momencie uczynił krok i łapa obsunęła jej się z jego łopatki. Po małych turbulencjach dziewczyna wylądowała na ziemi, plując liśćmi - Jak to przespałam całą noc?! - krzyknęła strzepując z siebie śmieci.
- Tak to, zamknęłaś oczy i tyle z ciebie było. - powiedział gepard zatrzymując się.
- A-ale jak? Czemu mnie nikt nie obudził? Przecież... misja! Jak ja się teraz w domu pokarzę?! - bełkotała Yanshi.
- Czemu? Nikt przecież nie wie, że zasnęłaś. - wzruszył ramionami Sedo.
- Ale wystarczy, że ja wiem! - warknęła puma, jako jedna z niewielu, miała okropną schizę na punkcie dobrze wykonywanej pracy, a zasnąć podczas wykonywania misji było największą skazą na jej godności.
- Każdemu się zdarza, nie martw się, ostanie to między nami. - puścił jej oczko błękitnooki.
- O Adore się nie martwię, umie trzymać pyska, ale TY NIE. - mruknęła Yanshi przewracając oczyma.
- Słuchaj, chcesz to odpokutować? - spytał lew, a dziewczyna spojrzała na niego z zainteresowaniem - Idź upoluj śniadanie, wtedy na pewno mi się nikomu nic nie wymsknie.
- CO?! Nie ma mowy! - krzyknęła.
- Jak chcesz, lepiej szykuj jakąś dobrą wymówkę dla Alfy, w takim razie. - powiedział beztrosko, ruszając dalej.
Dziewczyna podbiegła, stając mu na drodze i wytknąwszy paluszek w jego stronę warknęła strosząc futerko:
- Takie śniadanie ci załatwię, że ci brzucha nie starczy! - po tych słowach zniknęła w krzakach.
Adore wymienił z nim zainteresowane spojrzenie. Samce ułożyły się pod jednym z drzew, które zaczynały rosnąć coraz gęściej i przymknęli oczy, ucinając sobie krótką drzemkę.
Tymczasem, Yanshi czołgała się między zaroślami, mamrocząc pod nosem najróżniejsze rzeczy. Oczy, uszy oraz nos miała w pełnym pogotowiu na każdy, chociażby najlżejszy szelest, najmniej odczuwalny trop lub jakieś mignięcie zwierzyny w zaroślach. Długo tak szukała, jednak nie poddawała się, mijała po drodze wszelkie zapachy myszy, zajęcy, borsuków, a nawet sarenek, jednak trzymała się swojej obietnicy, musiała znaleźć jakieś wielkie zwierze, musiała udowodnić Sedo swoją rację.
"Cholerne jelenie! Gdzie je wszystkie wywiało?" warknęła w myślach, wyglądając ponad wysoką trawę i aż zaparło jej dech w piersiach.
- Łoooł... - szepnęła cichutko, chowając się z powrotem w trawę - Łoś...
Dreszcz przeszył ją od stóp do głów, a futerko znów się zjeżyło. Tylko jak miała to bydle upolować? Była zbyt mała, żeby poradzić sobie nawet z większą sarną, a co dopiero z łosiem? Przygryzła wargi i zaczęła rozglądać się dookoła, próbując natrafić wzrokiem na coś co mogłoby jej podsunąć jakiś pomysł. Nie mogła go pokonać siłą, musiała użyć sprytu, wysilić szare komórki.
"Zaraz... po co podstęp?" doszła w końcu do wniosku "Mogę go powalić siłą! Tylko nieco inaczej..."
Przebiegły uśmieszek wypełzł jej na twarz, a mały błysk zaiskrzył w jadowicie zielonych oczach. Cofnęła się w krzaki, żeby wyszukać jakiegoś kamienia. Odrzucała na boki wszelkie małe kamyczki, a z frustracją spoglądała na wielkie głazy, które mogłaby z łatwością unieść, gdyby była wielkości samców w jej stadzie. W końcu natknęła się na cztery kamienie, dwa były jej zdaniem za małe, jeden był prawie idealny, a ostatni był nieco przy-duży, jednak dziewczyna uparła się i dźwignęła go. Chwyciła go w łapki, a na dwóch nogach wróciła się do łosia. Miała tylko jedną szansę, nie mogła jej zmarnować, jednak musiała zaryzykować, gdyż kamyk był zbyt ciężki, by mogła nim rzucić na większą odległość, potrzebowała podkraść się więc bardzo blisko.
Cichutko, niczym myszka, skradała się w kierunku swej ofiary, niestety, jeden fałszywy ruch spowodował, że nastąpiła na gałązkę, która, naciskając na uschnięte liście, przyczyniła się do ich głośnego zaszeleszczenia - Yanshi była zbyt lekka, żeby ją złamać. Zwierze uniosło łeb, rozglądając się nerwowo, a łowczyni skuliła się w trawie, z nadzieją, że wysokie źdźbła ją zasłonią. Po uważnym przyjrzeniu się okolicy, trawożerca wrócił do konsumpcji.
"Teraz, albo nigdy." pomyślała, była wciąż zbyt daleko, by rzucić kamieniem, jednak potrzebowała jeszcze paru kroków, by jej się udało... podniosła się szybko i poczęła biec w stronę swej ofiary, która dopiero po chwili zorientowała się o co chodzi oraz podjęła się biegu, w chwili, kiedy Yanshi była na tyle blisko, żeby zamachnąć się, ciskając kamieniem prosto w nogę, na której łoś akurat opierał większy ciężar ciała. 
Bolesny ryk, wraz z głośnym trzaskiem rozbrzmiały w wśród drzew, a zwierze upadło, straciwszy równowagę, nie mogąc oprzeć sie już na uszkodzonej kończynie. Te kilka sekund między upadkiem, a powstaniem ofiary dało pumie wystarczającą przewagę. Zanim łoś zdołał się podnieść ona skoczyła mu do gardła, ze wszystkich sił usiłując przytrzymać mu głowę przy ziemi. 
Szarpała się z osobnikiem przez kilkadziesiąt minut. Złamana noga powodowała, że roślinożerca nie mógł podnieść się oraz biec, więc co chwila wstawał uparcie, przewracając się, za każdym razem, gdy usiłował nastąpić na zranioną kończynę, co powodowało jeszcze większy ból oraz utratę energii. W końcu ruchy ofiary zaczęły słabnąć, nawet nie próbował wstawać. Utrata krwi, stres, ból - to wszystko wykończyło zwierzę. Yanshi ciągle wczepiona w jego gardło dyszała ciężko, a szczęki bolały ją niemiłosiernie, wiele razy przeszło jej już przez myśl, żeby puścić go w cholerę, jednak zawsze, w tej samej chwili, ukazywała się w jej głowie postać śmiejącego się z niej Sedo, a to powodowało, że zaciskała szczęki jeszcze mocniej z wściekłym warkotem w gardle.
Krew wylewała się z pyska łowczyni zarówno jak i ofiary, polana ostała naznaczona czerwienią w wielu miejscach, a futerko Yanshi było pozlepiane zaschniętą posoką. Ostatnie tchnienie opuściło płuca ofiary, a na całej polanie nastała przenikliwa cisza. Umilkło warczenie, skończyły się wrzaski cierpienia, czas wydawał się jakby nagle stanął w miejscu... Puma rozluźniła uścisk i padła na ziemię obok swej zdobyczy, próbując złapać oddech. Spojrzała na swój łup, a cała energia jakby z powrotem wróciła do jej mięśni. Uśmiech wykrzywił obolały pyszczek, wstała i zaczęła skakać wokół ofiary, krzycząc rozradowana.
- Udało mi się! - wrzasnęła na cały głos - Udało! - szepnęła - HA!
Duma wypełniła jej serce, a triumf rozjaśnił oczy. Szybko wyczyściła ufajdane futerko z krwi oraz popędziła, ile sił w łapkach, do miejsca,w którym spoczywali jej towarzysze.
- Ej, ej, ej, ej, ej! Wstawać, śpiochy! - zawołała, zatrzymując się przed nimi oraz terpiąc ich po nosach - Chodźcie, mam dla was niespodziankę! - zaczęła skakać w miejscu i poganiać powoli zwlekające się olbrzmy - No już! Później się porozciągacie! - po tych słowach ruszyła pędem z powrotem to miejsca, w  którym leżał łoś. 
Stanęła z dumnie wypiętą piersią oraz uniesioną głową, ogonem prezentując wielkie cielsko. Samce wybiegły za nią na polane, wpierw spojrzeli na nią po czym podążyli wzrokiem do miejsca, które wskazywała ogonem. W oczach Adore pojawił się podziw, za to Sedo rozdziawił paszczę z niedowierzaniem.
- Jak ty to... - wskazał palcem na ciało - Ty... jesteś mała, a to... jest wielkie!
- Lata praktyki. - powiedziała z dumą w głosie oraz lekkim uśmieszkiem. 
Nie zdajecie sobie nawet sprawy ile radości sprawiła jej reakcja Sedo, mogłaby wybić wszystkie łosie na świecie, byle by jeszcze raz ujrzeć tą minę oraz podziw, które teraz pojawiły się przed jej oczyma.
- Gratuluję. - odezwał się Adore, nie zachwycając się aż tak wyraźnie jak Sedo, jednak dziewczyna znała go już wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że jest równie pełen zaskoczenia jak lew, nie dość tego, można było wychwycić w jego głosie, niemal niezauważalną nutkę dumy - Twoja zdobycz, więc na co czekasz? Głodny jestem. - powiedział, skinąwszy w stronę ofiary, by zaczęła jeść jako pierwsza.
Dziewczyna uśmiechnęła się i przyskoczyła od razu do rozpruwania flaków, by szybciutko dotrzeć do pysznego mięska. Gepard dołączył się do niej po chwili, a Sedo wciąż stał, patrząc się z zastanowieniem na ofiarę. Podszedł, obejrzał ślady kłów na szyi, spojrzał na pobojowisko oraz na rozbryzganą krew.
- Jak ty to zrobiłaś? - zapytał w końcu.
- Moja słodka tajemnica. - powiedziała, wyłaniając się spośród flaczków, cała upaćkana we krwi oraz jelitem cienkim zaplątanym na szyi.
- Nie pytaj, jedz, bo ci nic nie zostawimy. - powiedział Adore znad posiłku.
Mrucząc coś pod nosem Sedo przysiadł się obok towarzysza, rozpoczynając konsumpcję.
Wszyscy najedli się do syta, a zwierzyny wciąż było na tyle dużo, by wyżywić kolejne trzy samce wielkości Alfy. Pochowali więc resztki, by mogli je zjeść później i ruszyli w dalszą podróż na tereny wilków, które były już tuż, tuż.


☆★☆★☆★

   Heise szła u boku Kizuato, pochłonięta głęboko w swoich zamyśleniach. Przypominała sobie dzień, w którym pierwszy raz ujrzała Undę, był to najważniejszy dzień w jej życiu - pierwszy trening w wojsku. Tamtego dnia kątem oka ciągle obserwowała styl walki innych kotów, jednak najbardziej zainteresował ją Unda oraz parę jego kolegów, byli szybcy, zwinni, a zarazem silni. Nauczyciel uznał ich prędko za najlepszych uczniów, którzy z czasem poczęli mu pomagać w prowadzeniu zajęć. Od ów dnia robiła wszystko, żeby pokazać, że nie jest gorsza i potrafi im dorównać, co z czasem się powiodło. Dziewczyna jednak pamiętała ten dzień również z innych powodów, był to bowiem dzień, w którym na poważnie zauroczyła się w drugiej osobie - jak już pewnie zgadujecie, był do Unda. A teraz wszystko, nad czym pracowała przez dwa i pół wiosny, poszło na marne, gdyż okazała się okropną fajtłapą, która przewraca się o własne łapy!
"Głupia, głupia, idiotka!" ganiła się już któryś raz w myślach "Co on teraz sobie o mnie pomyśli?"
Nagły trzepot skrzydeł wyrwał ją z zamyśleń. Uniosła wzrok i rozejrzała się dookoła. Pierwszy raz widziała tą część królestwa, nigdy przedtem tu nie była, to miejsce wydawało się jej tak obce, że w pierwszym momencie nie była pewna czy w ogóle jeszcze znajdują się we własnym lesie.
Drzewa rosły tutaj w dużych odstępach, a liczne krzaki oraz krzewy wypełniały pustą przestrzeń porośniętą wysoką trawą. Gwiazdy oraz księżyc oświetlały im drogę, gdyż nie miało ich co zasłaniać, idealne miejsce dla rogatych jeleni, brak przeszkód, w które wplątać się mogą poroża oraz mnóstwo przestrzeni, gdzie mogliby się paść. Jedna tylko rzecz zapewniała ją, że wciąż jest w domu - brak obecności Zeneek oraz unoszący się w powietrzu znajomy zapach. Lekki uśmiech pojawił się na jej pyszczku, lubiła ten zapach, był dla niej taki miły, uspakajający, kojarzył jej się z domem, z ciepłem matczynego ciała oraz jej miłością. Wciągnęła powietrze do płuc, delektując się nim, jednak zamarła w pół kroku ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy. Skupiła się na zapachu krążącym w powietrzu, a raczej odorze, który powaliłby słonia.
- Stójcie. - zawołała do reszty, a oni spojrzeli na nią, nie rozumiejąc - Czujecie to co ja? - zapytała w końcu.
Kizuato uniósł łeb do góry, jako pierwszy skojarzył do czego należy owy zapach.
- Łajzy! - warknął, szczerząc kły.
- Oj, jejuniu! - nagły szelest w krzakach spowodował, że Heise podskoczyła, obracając się i stając niemal nosem w nos z rosłym basiorem - Kto by pomyślał, że taka dziewczynka, jak ty, ma takiego dobrego nosa! - lwica wycofała się pospiesznie, stając między trzema samcami oraz jeżąc futro na widok opchlonego, liniejącego, śmierdzącego osobnika.
Zza krzaków wyłonili się jego trzej towarzysze, śmiejąc się i szczerząc spróchniałe, powyłamywane kły. Kizuato wraz z Vis'em stanęli w pozycji bojowej, gotowi do przyjęcia ataku, Hibernis stanęła obok lwa z wrogą miną, a Unda ostał z Heise, która próbowała powstrzymać trzęsące się pod nią nogi.
"Co się z tobą dzieje?!" zganiła się ponownie, również stanąwszy w pozycji bojowej, poczęła szczerzyć kły, zwarta i gotowa do walki.
- Czego szukacie na naszych terenach? - odezwała się Doradczyni chłodnym tonem.
- Waszych terenach? - odpowiedział pytaniem na pytanie przywódca zgrai - Raczej naszych terenach, ja i moi koledzy przejmujemy je, a wy grzecznie możecie stać się naszym obiadkiem. - śmiech zawtórował jego słowom.
- Po naszym trupie! - warknęła Heise.
- Taka jesteś odważna? To dlaczego chowasz się za swoimi towarzyszami? - zakpił jeden z intruzów.
- A czemu ty? - zapytała się lwica, widząc, że stoi on za dwoma wilczurami - Boisz się, że taka "dziewczynka" jak ja złoi ci tyłek?
To zadziałało niczym płachta na byka. Samiec rzucił się do ataku, jednak biało-beżowy lew zagrodził mu drogę, rozrywając brzuch pazurami, wszyscy puścili się do walki i powstał ogólny rozgardiasz.
- Heise, uważaj! - usłyszała głos Undy, jednak była już przygotowana na przyjęcie ataku basiora, który biegł prosto na nią.
Nagle złotooki samiec pojawił się przed nią, posyłając przeciwnikowi kopniaka. Szarooka spojrzała na niego, niezadowolona, że zabrał jej szansę na wykazanie swoich zdolności, jednak szybko dojrzała inną okazję. Wilczur kopnięty przez Undę wyleciał parę metrów w górę, lwica ruszyła biegiem, wskoczyła samcowi na plecy, odbijając się od niego oraz kierując się prosto w stronę opadającego już wilka. Złapała go za gardło zębami i rzuciła o ziemię, łamiąc mu tym samym kark. Wylądowała z gracją obok zabitego osobnika, odrzucając do tyłu kosmyki włosów jedną łapą, spojrzała na nieco zaskoczonego samca, posyłając mu uśmiech i pewne siebie spojrzenie. Chwilę potem rozległ się wściekły ryk, a ziemia pod wszystkimi łapami zatrzęsła się, gdy wielkie cielsko białego tygrysa, siłującego się z dwójką napastników, uderzyło o ziemię. Hibernis zgarnęła jednego z nich olbrzymim łapskiem i przycisnęła do ziemi, miażdżąc żebra oraz dziurawiąc płuca, Vis uporał się z ostatnim intruzem, uwalniając głowę zwierzęcia od reszty ciała.
Grupka Tenaru ostała sama na polance, otoczona zakrwawionymi ciałami martwych wilków.
- Żałosne. - mruknął Kizuato, spluwając na ziemię.
- Pospieszcie się, słońce wstaje za parę godzin, postarajmy się złapać poranny patrol. - rzekła Hibernis, ruszając w stronę granicy.
Czarna lwica przyglądała się tymczasem ciałom wilków. Nie byli to obywatele Królestwa, byli zaniedbani, wychudzeni i na pewno nie mieli za grosz honoru. Wilki z watahy były potężne, dobrze wytrenowane oraz szanowali zasady ustanowione pośród zwierząt. Ciche pomrukiwanie przykuło jej uwagę, odwróciła głowę i ujrzała przywódcę zgrai. Krew powoli wyciekała z jego szyi, miał roztrzaskaną przednią łapę, żył jeszcze. Jego oddechy były ciężkie, zmagał się ze wszystkich sił ze śmiercią, która nieubłaganie wisiała nad jego głową. Heise podeszła bliżej, przyglądając mu się uważnie, nagle jego przekrwione, brązowe oczy otworzyły się, resztkami sił odepchnął się od ziemi, robiąc ostatni, desperacki atak w kierunku lwicy, która odsunęła się z zaskoczenia, jednak zanim wilczur zdołał dokończyć czynność wielka łapa przygniotła go do ziemi. Szare oczy uniosły spojrzenie i ujrzały samca o granatowej grzywie.
- Idziesz? - zapytał, kiwając głową w stronę odchodzącej trójki.
- A, tak, tak. - wymamrotała, ruszając za nimi.
- Nieźle walczyłaś. - stwierdził Unda po chwili, doganiając ją oraz idąc ramię w ramię.
- Heh, dzięki. - powiedziała odwracając wzrok, tak jak już miała w zwyczaju, kiedy z kimś rozmawiała - Ty też.
Reszta podróży minęła spokojnie, młode lwy rozmawiały ze sobą przez większość drogi, od czasu do czasu do ich rozmowy włączał się Kizuato, momentami nawet Vis coś burknął. 
Hibernis zatrzymała się w pewnym momencie i zbadał otoczenie nosem, reszta poszła za jej przykładem, znajdowali się już na granicy.
- Słońce zaraz wzejdzie, poczekamy tutaj na poranny patrol. - powiedziała po chwili.
Heise spojrzała na horyzont, niebo poczęło delikatnie szarzeć za plecami odległych gór, trochę będą musieli poczekać.
- Przydajcie się na coś i idźcie coś upolować. - zwrócił się do nich błękitnooki lew, kiwając głową w stronę zarośli.
Lwica spojrzała na niego z pretensją, już miała coś powiedzieć, kiedy uznała, że może to nie być najlepszy pomysł. Mruknęła więc coś pod nosem i ruszyła w kierunku krzaków, słysząc za sobą kroki Undy.


☆★☆★☆★

    Rosły wilczur biegł przez las ile sił w potężnych łapach. Pomarańczowe koraliki grzechotały, obijając się o siebie, a długi ogon falował na wietrze, niczym płachta biało-czarnego wilka. Jego turkusowy nos cały czas próbował wychwycić zapach Alfy, którego nigdzie nie mógł znaleźć, przez co lekka irytacja poczęła go drażnić.
"Dlaczego Mortem musi być taki nieufny?" myślał z niezadowoleniem "Po co dowódca wojska miałby kłamać? Po to, żeby stracić pozycję w watasze po powrocie? Zresztą, nawet jeżeli tak, to co go to obchodzi?" Samiec zarył łapami o ziemię, wzbijając chmurę ziemi w powietrze "Gdzie on do cholery jest?!"
Tak zawsze jest, jeżeli czegoś nie potrzebujesz prześladuję cię to na każdym kroku, jednak kiedy pragniesz znaleźć ową rzecz rozpływa się w powietrzu niczym duch. Ruszył w stronę centrum, z nadzieją, że Blackdepth będzie zajęty organizowaniem porannych patroli lub czymś w tym rodzaju. 
Niebo poczęło już szarzeć na horyzoncie, a po jakieś godzinie pierwsze promienie słońca zaczęły wyściubiać się nieśmiało zza grzbietu góry.
Nagle mała sarenka wybiegła mu na drogę, sprawnie ją omijając, aby uniknąć zderzenia, zatrzymał się, a mały uśmieszek wypełzł mu na twarz. Już miał ruszyć w pogoń, kiedy coś wielkiego wpadło na niego z impetem. Zdmuchnięty z nóg przeturlał się po ziemi, obijając się o kamienie oraz drapiąc się o krzaki, raz po raz przygniantany jakąś wielką masą. Kiedy w końcu stracił rozpęd, natrafiając na gęstwinę krzewów, zatrzymał się na niej z wielkim, czarnym cielskiem na sobie.
- O cholera... - wyjąkał słabo, nie mogąc złapać pożądnie oddechu - Moje żebra...
Ze wszystkich sił zaparł się plecami o ziemię, a łapami o żylastą osobą, która się na nim wylegiwała, jeszcze nie pozbierawszy zmysłów po zderzeniu. Z głośnym stęknięciem zepchnął z siebie czarnego wilka. Dopiero po chwili dotarło doń co się stało i począł zbierać się z ziemi, tymczasem Shogun wstał już, plując krwią, która napływała mu do pyska z rozciętej wargi, bolały go plecy oraz żebra, jego ciało miejscami ostało poprzecinane ostrymi kamieniami oraz kolcami krzaków. Wyciągnął sobie parę cierni z łap i wrzasnął:
- Patrz ja... - zamarł, kiedy zauwarzył, że owy czarny wilk był jego przywódcą, który jak on, wyciągał sobie ciernie oraz klął pod nosem, czerwone oczy spojrzały się na Shoguna, któremu przeszła cała złość, zastąpiona wstydem i irytacją na samego siebie - Wybacz. - mruknął kładąc uszy po sobie oraz wycierając łapą strużkę krwi, która powoli spływała mu po brodzie, czarny wilczur westchnął ciężko, próbując uspokoić się po tym incydencie - Odzyskam tą sarnę. - powiedział szybko, biorąc pierwszy krok w kierunku, w którym pobiegła.
- Nic się nie stało, zdarza się. - usłyszał łagodny głos Alfy, który wstał na cztery łapy i podszedł do niego, biało-czarny odetchnął z ulgą w duchu, widząc, iż Blackdepth nie jest na niego zły, mimo głodu, który dawał o sobie wyraźnie znać.
- Mam do ciebie małą sprawę. - przeszedł do szczegółów.
- Hmm?
- Byliśmy na patrolu od strony granicy z Tenaru, kiedy ujrzeliśmy Arenam'a oraz Nigrum, przekraczających granicę, powiadali iż mają pozwolenie od Alfy, jednak Mortem im nie dowierzył i kazał mi iść sprawdzić. - wytłumaczył Shogun, czerwonooki uśmiechnął się pod nosem.
- Jak zawsze przenikliwie nieufny. - mruknął Blackdepth - Owszem, zezwoliłem im, powiadali, że w pałacu chcą spotkać paru znajomych. - na wzmiankę o pałacu posłaniec skrzywił pysk w grymasie obrzydzenia.
- Kto by chciał tracić prawie pół miesiąca na podróż w tę i z powrotem? - mruknął - Tych snobów nie ma nawet co odwiedzać. - przywódca wzruszył ramionami na jego słowa.
- Są wilki i wilki. - powiedział - A teraz zmykaj, Mortem powinien już kończyć patrol, więc nie zawracaj sobie głowy szukaniem go, gdy go spotkam to wszystko mu wytłumaczę. - rzekł, uśmiechając się - Postaram się to zrobić zanim on znajdzie ciebie. - dodał.
Shogun odwzajemnił uśmiech, podnosząc tylko delikatnie kąciki ust, podziękował i ruszył w swoją stronę.
******
Turkusowe akcenty na jego futrze migały między zielenią krzaków, w których krył się, próbując odnaleźć małą sarenkę, która umknęła Alfie z przed nosa z jego winy. Wiedział, że nie musiał tego robić, gdyż Blackdepth mu wybaczył, jednak pomyślał sobie, że gdyby był na miejscu przywódcy pragnąłby, aby rzezimieszek odzyskał mu zwierzynę, tak więc błądził po krzakach za tropem trawożercy, mając nadzieję, że nie uciekła na tereny Tenaru.
Słońce zmierzało do swojego najwyższego punktu, gdy Shogun nagle natknął się na dziwny zapach niesiony z wiatrem. Podniósł głowę z zakłopotaniem wymalowanym na twarzy. Jeden...dwa...trzy? Tenaru? Wilczur ostał zbity z tropu. Co mieliby tutaj robić trzej przedstawiciele obcego królestwa? Zaczął zastanawiać się czy przypadkiem nie pomieszały mu się już zapachy, jednak uznał, że to nie może być możlwe, gdyż niedawno był przy granicy i wyraźnie czuł tą samą woń. Długo się nie musiał zastanawiać, wraz z tropem wiatr przywiał do jego uszu ciche słowa intruzów, podążył w ową stronę, jeżąc futro.
- Sedo, powinniśmy wrócić do granicy i poczekać aż nadejdzie któryś z patroli, mogą uznać nas za wrogów i zaatakować. - odezwał się męski głos, w którym słychać było nutkę irytacji, pewnie z powodu, że owy Sedo nie posłuchał się jego rozkazów oraz wszedł na nie ich tereny.
- Nie ma czasu, granica była ledwo co odświeżona, musielibyśmy czekać na popołudniowy patrol, a na to nie ma czasu. - odpowiedział następny męski głos - Po drugie, prawo zabrania atakowania obcych na swoich terenach bez wstępnego zapoznania się z sytuacją.
Głosy stawały się wyraźniejsze, w miarę jak wilczur zbliżał się do nich.
- A jakaż to sytuacja, że musicie naruszać spokój naszego królestwa? - powiedział oschłym tonem, wyłaniając się zza krzaków. 
Jego oczom ukazały się dwa, potężne samce, które przewyższały go o półtorej głowy oraz kotka, wioząca się na grzbiecie geparda, cała trójka zmierzyła jego podrapaną sylwetkę szybkim spojrzeniem, po czym biało-szaro-rudy lew o czarnej grzywie odezwał się koleżeńskim tonem, usiłując rozwiać nieco jego podejrzenia.
- Nasz Alfa, Gin no Kiba, przysyła nas, abyśmy przekazali waszemu Alfie, Blackdepth, bardzo ważną wiadomość. - wymienienie imienia jego przywódcy nieco zaskoczyło Shoguna, jednak i pochlebiło, zapamiętanie imienia Alfy nieswojego królestwa dobrze świadczyło o obywatelach Tenaru, a przynajmniej niektórych.
Już nieco mniej oschłym tonem rzekł:
- W takim razie zaprowadzę was do Przywódcy. - dał znak głową, aby podążyli za nim - Mógłbym się dowiedzieć jaką to wiadomość niesiecie do Blachdepth'a? - zapytał po chwili.
- Gin no Kiba pragnie ogłosić zebranie za trzy dni. - odezwał się gepard wiozący kotkę, która z bliska okazała się być pumą.
- Z jakiego powodu? - drążył dalej basior, nieco zakłopotany.
- Królewscy wkroczyli na tereny Zeneek i wycinają las, jelenie próbują ich powstrzymać, jednak wojsko stoi rozciągnięte po całej długości granicy, jelenie nie mają szans. - powiedziała w skrócie puma, niemal na jednym oddechu.
- Co?! - wściekłe warknięcie spowodowało, że niewyraźnie wypowiedział wyraz, ruszył pędem przed siebie, biegnąc w miejsce, w którym ostatnio widział Alfę, a gdy złapał jego trop przyspieszył biegu. 
Złość dawała mu więcej siły niż jakikolwiek odpoczynek, pochłaniając energię słoneczną jego turkusowe akcenty nabrały wyraźniejszego koloru oraz poczęły świecić, dając mu więcej dynamiki, dzięki czemu jeszcze przyspieszył. Na początku Tenaru mogły go z łatwością dogonić, teraz trzymały mu się ledwo na ogonie, a Yanshi desperacko walczyła o życie na grzbiecie swego wierzchowca.
Shogun zarył o ziemię nogami, wzbijając chmurę ziemi w powietrze, a biegnący zanim towarzysze wpadli na niego, cudem nie wywracając się jeden na drugiego. Wszyscy byli zdyszani, oddychając ciężko patrzyli na Alfę, który zerkał to na nich to na małą grupkę wilków obok siebie zakłopotanym spojrzeniem.
- Słucham? - powiedział po dłuższej chwili, jednak wszyscy wciąż próbowali ustabilizować oddechy, podnosząc łapę do góry błękitnooki dał mu znak, żeby jeszcze chwilkę poczekał. 
Jedynie Shogun odzyskał przed nimi mowę, napędzany gniewem oraz siłą zaczerpniętą ze słońca.
- Królewscy wycinają las! - warknął, a grupka basiorów za plecami Alfy podniosła głośny wrzask sprzeciwu, który Blackdepth musiał uspokoić.
- O co chodzi? - zapytał, hamując napęd złości, która w nim wezbrała. Mała puma wytłumaczyła mu w skrócie o co chodziło, mówiąc również o zebraniu. Alfa począł chodzić dookoła wszystkich powarkując wściekle, jakby się nad czymś ciężko zastanawiał - Rex. - powiedział w końcu - Będziesz musiał poczekać z ratowaniem brata.
-Co, nie! - zaczął jednooki - Wiadomo, że wywiąże się z tego wojna! On tam zginie! - protestował, a jego głos począł się załamywać.
- Rex! - uciszył go, głos miał wciąż spokojny, jednak widać było iskry gniewu tańczące w jego czerwonych ślepiach - Vengeance nie jest głupi, jak tylko dostrzeże okazję na pewno obróci się przeciwko Królewskim. - to wydawało się uspokoić nieco białego wilczura.
Nagle Blackdepth uniósł głowę do góry, a z jego gardzieli wydobyło się, niskie, acz donośne wycie, które odbiło się od drzew, niosąc dzwięk przez las oraz zwołując wszystkie wilki na zebranie w centrum watahy. Kiedy zabrakło mu już tchu - a trochę to zajęło - popędził w kierunku małego wzgórza, z którego zazwyczaj wygłaszał przemowy do członków stada zebranych na placu poniżej. Wszyscy ruszyli za nim.




Sedo

Blakdepth


Rex
Unda
Vis
Kizuato

Hibernis
Wystąpili:

Adore

poniedziałek, 14 lipca 2014

Zła Wiadomość

  Po tym jak Alfa zezwolił im na pójście do pałacu, puścili się biegiem do granicy. Zadowoleni, że spotkają dawnych znajomych cieszyli się ciepłą nocą. Księżyc był w pełni, niebo wyglądało jakby posypane brokatem. Wiatr był słaby, gdzieniegdzie dawało się zauważyć świetliki przemykające między liśćmi. Było prawie tak jasno jak w dzień.
  Zwolnili do truchtu, wywieszając jęzory i dysząc. W końcu uspokoili oddech i szli w świetle księżyca. Nagle spośród korony dębu wyleciał sokół. Nie byle jaki sokół tylko Królewski. Przenosił wiadomości z pałacu do wskazanego punktu i z powrotem. Każdy kto był w zamku mógł z niego skorzystać. Miał ostry zakrzywiony, czarno- żółty dziób i również czarne oczy. Brązowo- rude skrzydła machały w powietrzu ukazując biały brzuch. Po chwili stanął przed nimi. Bracia byli zdziwieni. Nie spodziewali się wiadomości z pałacu.
- O co chodzi?- spytał zaciekawiony i lekko przestraszony Nigrum. Miał złe przeczucia.
- Macie wiadomość od Simulacrum. Luna jest chora i pyta czy moglibyście ją odwiedzić.- lekko rozłożył skrzydła i szybko schował je z powrotem.
- Jasne, że tak! Przekaż, że postaramy się być najszybciej jak to możliwe. - pośpiesznie odparł Nig. Po chwili się zarumienił i odwrócił łeb by brat nie zauważył.
- Tak jest. - załomotał wielkimi skrzydłami i poderwał się do lotu. Nie czekając aż zniknie im z oczu, ruszyli dalej szybszym krokiem.
***
  Tymczasem Hibernis zebrała cztery koty do wyprawy. Byli to Heise, Unda, Vis i Kizuato. Doradczyni wysunęła się na przód, taksując otoczenie. Biały tygrys szedł za nią obok kremowo-beżowego lwa w milczeniu. Heise truchtała na około grupki. Unda miał na zboczu wzniesienia, którym szła reszta przeczesywać zarośla.
  Gdy lwica o ciemnym umaszczeniu źle stanęła, sturlała się wzniecając małe obłoczki kurzu. Wpadła prosto na Undę. Przeturlali się kawałek. Heise wylądowała na samcu i stuknęli się nosami. Swoim ciałem wyczuwała jego silne mięśnie. Spojrzeli sobie w oczy. Zaśmiali się. Gdy Hibernis ich zauważyła rzuciła oschłym tonem:
- Ruszcie się, gruchające gołąbki. Jak macie się spotykać to dopiero jak wrócimy z terenów Zeneek.
Vis wraz z Kizuato próbował ukryć śmiech. Ruszyli nie czekając na nich. Heise zeszła z niego lekko zawstydzona, a samiec wstał z uśmiechem na pysku. Blask księżyca magicznie odbijał się w szarych oczach Heise i złocistych Undy, na które spadała czarno- niebieska grzywka.
- Na następny raz uważaj trochę, Heise. No chyba, że chcesz, żeby ci się coś stało, bo nie zawsze będę czekać w krzakach aż na mnie wpadniesz. - znowu się zaśmiał - Nic ci nie jest?- w jego głosie dało się dosłyszeć troskę.
- Nie nic. Przepraszam...ja...- zaczęła, a on zauważył, że się zarumieniła.
- Nie przepraszaj. - przerwał jej - Przecież to nic takiego! - szelmowski uśmiech nie schodził z jego pyska.
- Będę uważać. - odwróciła wzrok i weszła szybkim krokiem na wzniesienie. Z góry obróciła się i napotkała jego spojrzenie wpatrzone w nią. Zarumieniła się ponownie i biegiem dołączyła do reszty. Unda odprowadził ją wzrokiem z błyskiem w oku. Pokręcił łbem, westchnął i kontynuował przerwane zadanie.
***
  Słońce wychyliło się, rzucając ciepłe promienie na tereny Wilków, Tenaru i Zeneek. Chłodny wiatr kładł trawę nisko. Pierwsze ptaki już rozpoczynały swój poranny koncert. Wszyscy witali nowy dzień, niektórzy z nadzieją, że ten będzie lepszy niż poprzedni. Na horyzoncie widać było burzowe chmury. Zapowiadał się deszcz, którego nie było od bardzo dawna.
  Bliźniacy dochodzili już do granicy. Stąd widzieli tereny Tenaru. Maledictionem ułożył swoje cielsko przy zaroślach. Gdy ich zauważył, poderwał się z uśmiechem.
- Nareszcie jesteście! - wesoło powitał znajomych, zmierzając w ich kierunku.
- A my myśleliśmy, że nie przyjdziesz! - zaśmiał się Arenam. Machał leniwie ogonem podobnie jak brat.
- Macie zgodę od Alfy?
- Oczywiście, Mal! Nie jesteśmy zbiegami! - rzucił Nigrum w odpowiedzi.
- No to dobrze, że macie zgodę, bo inaczej bym was rozszarpał! - wtrącił nadchodzący strażnik. Cała trójka odwróciła się w kierunku, z którego dochodził ten donośny głos.
  Ku nim zmierzały cztery rosłe basiory. Rozpoznali czarnego wilka o czerwonych ślepiach - Mortem'a, biało- czarno- niebieskiego z błękitnymi oczami- Shogun'a, dużego, rudego furiata rzucającego nienawistne spojrzenia- Sanguis'a i kolejnego czarnego wilka ze złotymi ślepiami- Nero Chi.
-Witamy, witamy! - powiedział z ironią w głosie Mortem, ten sam, który odezwał się wcześniej.
- Witamy strażników! - zagrzmiał Maledictionem.
- Na pewno macie przepustki? Bo jeśli, któryś z nas pójdzie do Alfy i się dowie, że nie macie to będziecie mieli duuuuże kłopoty.
- Mamy. Możecie iść i się spytać. - odparł Arenam.
- To wy idźcie, a Alfy spyta się... Shogun. -widać było, że dzisiaj to Mortem jest dowódcą straży. Wilk Słońca skinął głową i pobiegł w las. Gdy czarny wilk spojrzał na nich nadal stojących tutaj, krzyknął zniecierpliwiony: Mówiłem, że możecie iść!
  Bracia pokręcili łbami i ruszyli za czarownikiem. Strażnicy przez chwilę patrzyli za nimi i poszli dalej patrolować granice. Nigrum i Arenam odpowiedzieli na pytanie Maledictionem'a dlaczego idą do pałacu, a resztę drogi szli w milczeniu.
***
  Słońce w południe było zakryte ciemnymi chmurami. Ptaki ucichły przez co zrobiła się grobowa cisza, przerywana jedynie świstem wiatru. Pierwsze krople padły na wysokie okna pałacu rodu Sunejke.
  W Izbie Chorych pod ścianami leżały w rzędach miękkie legowiska z kocy. Pomieszczenie było wykonane z szarego marmuru, oświetlane przez pochodnie utkwione w metalowych uchwytach. Czarna wilczyca weszła cicho do sali i skierowała się do jedynego zajętego łoża. Usiadła przy niespokojnie śpiącej koleżance. Spojrzała na nią z troską i smutkiem. Luna była rozgorączkowana, jej czarno- biało- niebieskie futro było posklejane zimnym potem, oczy szybko poruszały się pod powiekami. Przykryta była ciemnym kocem.
- Luna... obudź się... mam wiadomość... - wilczyca delikatnie dotknęła boku łapą i szybko ją zabrała, gdy jej koleżanka gwałtownie drgnęła i otworzyła czerwone, szklane oczy.
- Co jest, Simulacrum? - spytała słabym głosem zaspana i trochę jeszcze nieprzytomna Luna.
- Sokół niedawno przyleciał z odpowiedzią od braci.
- I co? - przymknęła oczy. Oddychała głęboko.
- Powiedzieli, że przybędą najszybciej jak to możliwe. Prawdopodobnie są już na terenach Tenaru, ale tego to ja już nie jestem pewna.
- Dobrze... - uśmiechnęła się słabo.
- Jak się czujesz? - spytała Simulacrum w momencie, gdy bardzo blisko zagrzmiało. Kiedy zauważyła pytające spojrzenie koleżanki, powtórzyła.
- Nie najlepiej... jestem zmęczona. Możesz przy mnie posiedzieć jak będę zasypiać? Nie lubię być sama w Izbie.
  W odpowiedzi Simulacrum tylko skinęła łbem i położyła się na chłodnej posadzce. Luna szybko zasnęła znowu w niespokojny sen. Czarna wilczyca wsłuchała się w bębnienie deszczu o szybę i grzmoty rozbrzmiewające w całym Królestwie.  
Maledictionem

Wystąpili:

Sanguis




Kizuato
Nero Chi
Heise

Shogun

Luna
Mortem
Vis
Hibernis

sobota, 12 lipca 2014

Początek Niesnaski

    Blackdepth spojrzał na bliźniaków nie wiedząc co ma powiedzieć. Mało brakowało, a odruchowo zabroniłby im pójścia do pałacu, ale rozważając to chwilę w głowie zaczął wahać się nad tym czy nie pozwolić im iść. W końcu mówią, że idą spotkać znajomych, jaka szkoda może być w tym? Basior westchnął i spojrzał w niebo o krwistych barwach. Tak bardzo przyzwyczaił się do obecności tych wszystkich wilków dookoła siebie, że traktował ich już jak własną rodzinę, zapominając o tym, że niektórzy pochodzą z naprawdę potężnych rodów. Czasami zastanawiał się nawet co skłoniło ich do opuszczenia wygody i dołączenia do trudnego życia w lesie. Czerwone ślepia wilczura znów padły na bliźniaków wciąż patrzących na niego z wyczekiwaniem.
- Pozdrówcie ode mnie Królową. - powiedział z lekkim uśmieszkiem na pysku odwracając się oraz podążając w ślady za swym bratem, zatrzymał się jednak po kilku krokach, rzucając przez ramię - Sprawdźcie czy nie kręci się tam gdzieś Vengeance, jeżeli go znajdziecie przekażcie mu, że ma wracać do domu.
Bliźniaki spojrzały po sobie po czym przytaknęli, ruszając w stronę granicy. Przywódca pokręcił głową ponownie wzdychając. Po przebyciu paru metrów nagle zastrzygł uszami słysząc szelest za plecami, myślał, że to bracia wrócili, żeby dopytać się o coś jeszcze, jednak ku jego zdziwieniu z krzaków wyłonił się potężny biały basior.
- Witaj, Rex. - powiedział Black zatrzymując się, żeby zaczekać aż wilk zrówna swój krok z jego. Omijając powitania, wilczur rzekł zirytowanym tonem:
- Z jakiej racji puściłeś ich do pałacu? 
- Podsłuchiwałeś naszą rozmowę? - odpowiedział pytaniem na pytanie z nutką niezadowolenia w głosie.
- Nie zmieniaj tematu, Blackdepth. - warknął zachrypniętym tonem Rex, a sierść na jego karku zjeżyła się - Dlaczego mi zabroniłeś, a ich puściłeś? - jednooki wyszczerzył lekko kły, a pazurami zaczął drapać ziemię.
Przywódca odwrócił się i staną z nim twarzą w twarz, pokazał mu obydwa rzędy ostrych, białych kłów, a futro na jego karku podniosło się tak mocno, że wyglądał jakby był dwa razy większy. Cichy warkot wydobył się z jego gardzieli. Postąpił kilka kroków do przodu. Mina jednookiego zrzedła, zasłonił kły, opuszczając futro oraz cofnął się, podkuliwszy ogon, jednak wciąż patrzył na przywódcę z pod byka.
- Zważaj na swoje zachowanie wobec przywódcy. - mimo groźnego wyglądu jego głos był nadal spokojny - Nie zabroniłem ci iść do pałacu dlatego, żeby ci uprzykrzyć, chciałem cię ochronić przed losem, który prawdopodobnie spotkał twojego brata.
Wrogi wzrok białego wilczura zelżał. Blackdepth cofnął się, kładąc sierść z powrotem na karku oraz chowając zębiska. Przestając kulić ogon Rex wstał, jednak nie odważył się spojrzeć przywódcy w oczy.
- Wybacz mi moje zachowanie. - powiedział cicho i powoli uniósł spojrzenie złotego oka.
Alfa spoglądał na niego łagodnie, wiedział, że jeżeli przychodziło o brata basior często poddawał się emocjom i nawet nie myślał o tym co robi. Kiwnął delikatnie głową na znak, że nic się nie stało.
- Nie martw się, wszystko będzie dobrze. - starał się go pocieszyć, jednak nie wiele to dało.
- Proszę, daj mi iść. - powiedział zrezygnowanym głosem wilczur patrząc na niego błagalnym wzrokiem.
- Rex, dobrze wiesz, że nie mogę ryzykować życia wilków z watahy, żeby uratować jakiegoś barana, który pcha się w paszczę lwa.
- Pójdę sam.
- Nie.
- A co ty byś zrobił?! - wrzasnął Rex, a oczy zaszkliły mu się - Gdyby Talon był na miejscu Vengeance? Na pewno byś nie siedział bezczynnie na tyłku, znam cię już trochę, Blackdepth, ruszyłbyś mu na pomoc, nie oglądając się nawet za siebie! - jednooki ściszył głos do zduszonego szeptu - Nie liczyłyby się dla ciebie życia całej reszty wilków w watasze.
Lekki błysk zdziwienia pojawił się w czerwonych ślepiach przywódcy. Spojrzał w oczy swego towarzysza. Wyobraził sobie, że to nie Vengeance prawdopodobnie został złapany przez straż i wtrącony do lochu, lecz Talon. Rex miał rację - rzuciłby się bratu na ratunek, nawet jakby miał wpędzić w kłopoty połowę swojej watahy. Nagle współczucie ścisnęło serce czarnego olbrzyma. Ostatnie promienie słońca schowały się za koronami drzew i cały las pochłonął mrok. Alfa niemalże cały zniknął wśród cieni, jedynie czerwone ślepia oraz ciężkie łańcuchy odbijające blask gwiazd były widoczne. Ciche westchnięcie dobiegło do uszu jednookiego, po czym burkliwy ton przywódcy zagłuszył wieczorną ciszę:
- Zbierz kogo dasz radę i zamelduj się jutro w mojej jaskini w południe. - po czym odwrócił się bez słowa i ruszył w stronę centrum watahy.
Za jego plecami na twarz Rex'a wpełzł wielki uśmiech, a wilczur od razu zanurkował w krzaki, z których wyszedł, by znaleźć jakichkolwiek ochotników do jego podróży.
******
Czerwone ślepia patrzyły z dużego pagórka na układającą się do snu watahę oraz na zasiadających przy stanowiskach wartowników. Matki zagarniały ziewające dzieciaki do małych ziemnych norek, a paru ochotników odprowadzało Starszyznę do jaskini w pniu wiekowego dębu. Wszystko powoli cichło pod osłoną nocy, słychać było jedynie świerszcze oraz szelest liści pod łapkami grasujących gryzoni. Nagły trzepot skrzydeł oraz ciężar na ramieniu spowodowały, że Alfa podskoczył wystraszony, jednak gdy po odwróceniu głowy ujrzał szmaragdowe oczy wielkiego kruka uspokoił się nieco.
- Nie zakradaj się tak od tyłu. - powiedział Blackdepth zwracając swój wzrok z powrotem na centrum watahy oraz ziewając, rozdziawiając paszczę i ukazując niebezpieczną broń w postaci białych kłów.
- Kto teraz będzie dowodzić wojskami? - padło skrzekliwe pytanie.
- A czemu pytasz? Na razie nie ma żadnej wojny, a gdy się zacznie kogoś się znajdzie. - odpowiedział beztrosko Black.
- Nigdy nic nie wiadomo! - krzyknął mu prosto do ucha oburzony ptak, strosząc pióra oraz skacząc mu po ramieniu.
- Aua! Dobra! Zamknij się tylko! - warknął przywódca strzepując z siebie pierzaste zwierze.
Kruk padł na brzuch wzbijając chmurę kurzu, jednak podniósł się szybko jakby odbił się od ziemi niczym od sprężyny i spojrzał na niego z dołu wyczekującym spojrzeniem.
- Więc? - ponaglił go zniecierpliwiony.
- Powiadom Vocatio, że będzie zastępować Nigrum jako przywódca wojska. - powiedział w końcu Blackdepth - Nie marudź. - warknął widząc, że kruk otwiera już paszczę, żeby coś powiedzieć - Leć!
Mrucząc coś pod nosem ptak odwrócił się, rozpostarł skrzydła i poleciał szukać biało - niebieskiego wilka. Alfa odprowadził go wzrokiem do momentu, gdy ptak był już na tyle mały, że zniknął mu z oczu.

☆★☆★☆★

Tymczasem, ciesząc się ostrzejszym powietrzem wieczoru, zielonooka puma wspinała się po ostrych skałach. Jej zwinne ciało przemykało między szczelinami, a łapy pewnie stąpały po luźnych kamieniach. Skacząc ze skały na skałę rzucała wielkie cienie na pozostałych osobników stada, którzy z zaciekawieniem unosili łby do góry by ujrzeć rozmazaną smugę, która co chwila wyłaniała się z pomiędzy cieni. Z zawrotną prędkością kociczka pięła się wyżej, wyżej i wyżej plącząc się nieraz pod nogami większych kotów, które warczały zirytowane, jednak nie zwracała na to uwagi, zresztą, zanim olbrzymy zdążyły się zorientować kto im zawadzał na drodze, ona już chowała się w cieniach rzucanych przez wysokie, skalne słupy.
"Prędzej, prędzej, zanim zajdzie!" poganiała się w myślach Yanshi.
Zasiedziała się zbyt długo gawędząc z kolegami i teraz pędziła na zapalenie płuc, żeby zdążyć ujrzeć chociażby ostatnie promyki słońca, chowające się za grzbietami odległych gór.
Ostatnie kilka skoków! Dziewczyna jednak źle wymierzyła ostateczną odległość i za lekko się odbiła od skały, lądując ze zwisającymi z urwiska kończynami. Zacisnęła zęby, używając wszystkich sił, które miała w łapach, wgramoliła się na stały ląd, wykonując przy tym dziwaczne ruchy, niczym ryba wyciągnięta z wody.
- Jest! - z radością zakrzyknęła, wskakując na swój ulubiony kamyk, z którego idealnie widać było krwistoczerwone niebo oraz pomarańczową kulę ognia, pożeraną przez góry.
Dziewczyna wyciągnęła się do góry, unosząc przednie łapki, a cały ciężar ciała opierając na ogonie oraz tylnych nogach. Wielki uśmiech wskoczył na pyszczek małej pumy, delektowała się lekkim wiaterkiem, który owiewał jej futerko. Yanshi kochała to miejsce, było z niego widać wszystko - pałac, tereny Wilków i Zeneek, zachody słońca oraz tereny jeszcze bardziej odległe - a postacie na ziemi wydawały się malutkie, niczym mrówki. Nagle wzrok dziewczyny przykuło coś dziwnego. Wytężyła spojrzenie zielonych oczu, mrużąc ślepia. Nagle rozszerzyły się one ze zdziwienia, a lekki błysk zmartwienia zaiskrzył w jej źrenicach.
- O nie... - szepnęła wstając.
Nie mogła uwierzyć swoim oczom. To się wydawało aż niemożliwe! Królewscy wycinali drzewa! Wiekowe dęby na granicy polany, nie dość tego, wkroczyli na tereny Zeneek...Yanshi dojrzała zakrwawione ciała potężnych jeleni oraz wilków, porozrzucane między bujnymi trawami. Niewolnicy - w postaci bobrów -poganiani przez członków armii ścinali pnie, jeden po drugim, a inni - łosie oraz wilki - wykopywali ich korzenie oraz wyrywali. Wojska porozstawiane na całej długości lasu walczyły z mieszkańcami polany, którzy desperacko próbowali ich zatrzymać. Nagle rozległ się głośny jeleni ryk, który dosłyszała nawet Yanshi siedząc na swoim kamyczku, żołnierze Zeneek wycofali się w głąb lasu. Złość ogarnęła dziewczynę, a wściekły gardłowy warkot odbił się cichym echem od skał. Ostatnie promienie słońca zniknęły, pochłaniając całą krainę w mroku. Puma zerwała się ze swojego miejsca i popędziła w dół najkrótszą drogą, czyli - stromym zboczem, po którym tylko nieliczny ośmielali się stąpać. 
Zdradzieckie kamienie obsuwały jej się z pod łap, a Shi przewracała się, obijając o ostre krawędzie skał, jednak nie liczyło się to dla niej, musiała jak najszybciej dotrzeć do Alfy. Ostatnie parę metrów puma pokonała sturlawszy się na łeb, na szyję oraz lądując pod nogami czarnego lwa.
- O matko, moja głowa.... - mruknęła Yanshi masując sobie czoło.
- Nic ci nie jest? - doszedł do niej znajomy głos, zamrugała oczami i dojrzała niebieskie oczy oraz białą grzywę przyczepione do czarnej postaci, której niemalże nie było widać na tle ciemnego nieba.
- Syra... - kiedy wszystkie zmysły jej się poukładały w głowie, a myśli pozbierała oraz przypomniała sobie co takiego miała do zrobienia, zerwała się niczym poparzona - Nie, jest spoko! - rzuciła, po czym ruszyła pędem przed siebie. 
Po paru krokach zaryła łapami o skały, rozglądając się nerwowo dookoła, dotarło do niej, iż biegnie w przeciwną stronę! Zawróciła, potykając się o własne łapy.
Niebieskie oczy Dowódcy wodziły za nią z lekkim zakłopotaniem, póki nie zniknęła mu z oczu, pochłonięta przez ciemności.
- Kobiety. - westchnął z uśmiechem, potrząsając głową.
******
Wściekły ryk zatrząsł skałami, budząc niemalże całe stado. Yanshi zatkała uszy łapkami, krzywiąc się.
- Co to ma znaczyć, że wycinają drzewa?! - wrzasnął samiec, a parę kamyczków sturlało się z góry, odbijając się cicho od ziemi.
Dziewczyna spojrzała na górującego nad nią sama, który mógłby z łatwością rozdeptać ją nawet niezauważając.
- Wilki z pałacu wtargnęły na tereny Zeneek i wycinają drzewa, zabijając przy tym jelenie, które próbują ich powstrzymać. - powtórzyła w skrócie to co mówiła za nim Alfa wybuchnął gniewem.
- Jesteś pewna? - warknął Kiba z trudem hamując się przed kolejnym wybuchem.
- Tak, widziałam na własne oczy. - zapewniła go poważnym tonem.
Lew warknął jeszcze raz i zaczął chodzić w tą i z powrotem po jaskini, zastanawiając się jakie kroki teraz przedsięwziąć. Puma, tym czasem, usiadła, drapiąc się w ucho, jednym okiem śledząc swojego przywódcę. Nagle samiec stanął, wbijając swoje zimne, błękitne ślepia w Shi, która poruszyła się niepewnie pod jego wzrokiem.
- Przyprowadź mi Hibernis oraz Adore. - powiedział w końcu nieco spokojniejszym tonem.
- Ta jest! - krzyknęła zadowolona, że może już wyjść z jaskini, niezręcznie czuła się wśród wielkich lwów, wolała zadawać się z tymi, którzy byli od niej niżsi, lubiła górować nad innymi oraz spoglądać na nich władczym wzrokiem jadowicie zielonych oczu.
Długo nie musiała szukać - jak tylko wybiegła z jaskini ujrzała niemalże całe stado zebrane przed grotą. Ciekawskie spojrzenia kolorowych oczu padły na jej małą osóbkę, którą nieco zamurowało. Dziewczyna pozbierała się jednak szybko i oznajmiła pewnym, twardym głosem.
- Adore, Hibernis, Alfa was wzywa.
Gepard z tygrysicą wyszli z pośród szeregów, podążając za małą pumą.
- Hibernis, zbierz grupkę pięciu osobników i z wiadomością o zebraniu za trzy dni idź na tereny Zeneek, uważajcie na Królewskich, jeżeli któregokolwiek z nich spotkacie, macie pozwolenie by ich zabić. - Alfa wydaj rozkaz, gdy tylko koty minęły wejście - Adore, weź Sedo oraz Yanshi i kieruj się na tereny Wilków z tą samą wiadomością.
- Rozkaz! - zakrzyknęli doradcy, rozchodząc się.
Puma zerwała się, pędząc za gepardem, wskoczyła mu na plecy z wielkim uśmiechem.
- Tak! W końcu! Jest robota! Adore i Yanshi, wycieczka pełna przygód! - to mówiąc skakała samcowi po plecach, zaciskając piąstki i aż zjeżyła sierść z ekscytacji, Adore zaśmiał się, spojrzawszy z ukosa na przyjaciółkę.
- Nie zapomnij o Sedo.
Mina pumy zrzedła i aż padła, rozlewając się na plecach swego wierzchowca.
- Tylko nie on! - jęknęła.
- Nie przesadzaj, nie jest taki zły, ja go nawet lubię, nie wiem co cię w nim tak drażni. - odpowiedział Adore, na co puma prychnęła, przekładając się na plecy i opierając głowę na grzywie samca - Sedo! - błękitnooki tygrys podbiegł do Doradcy witając się - Idziesz z nami na tereny Wilków, rozkaz Alfy.
- Z nami? - zapytał rozglądając się dookoła, na co Adore odwrócił się ukazując małą pumę wylegującą się na jego grzebiecie - Oł, no tak. - mruknął Sedo patrząc z małym uśmieszkiem na dziewczynę.
- Masz jakiś problem?! - warknęła zrywając się oraz strosząc futro.
- Nie, nie, skądże, jakbym nawet śmiał śmieć? - zapytał, szczerząc kły w uśmiechu i robiąc niewinny wyraz pyska.
- Ej, zapytamy się wilków czy chcą od nas kupić zwierzątko? - zapytała z nutką nadziei w głosie, zwracając się do Adore - Dopłacę im nawet.
- Niestety. - powiedział Sedo, kładąc jej ogromną łapę na plecach - Zostaję tutaj, specjalnie dla ciebie.
- Nie dotykaj mnie! - warknęła, spychając go z siebie, na co żołnierz zareagował śmiechem.
- No już, dosyć tych końskich zalotów, kochasie, komu w drogę, temu czas. - powiedział Adore rozbawiony nieco tą sytuację.
- Ja....! - urwała, piorunując go wściekłym spojrzeniem, pomyślała, że nie ma co się wykłócać i stawiać na swoim, więc zamilkła, usadowiwszy się na grzbiecie swego wierzchowca.
- I tak wiem, że mnie lubisz. - powiedział Sedo, posyłając jej oczko.
Puma aż zaczerwieniła się ze złości.
- W twoich snach. - syknęła przez zaciśnięte zęby, krzyżując łapki na piersi usiadła tyłem do tygrysa, unosząc dumnie głowę oraz zamykając oczka, żeby nie musieć na niego patrzeć. Sedo zaśmiał się cicho i podążył za Adore. Kochał przekomarzać się z Yanshi, mimo jej niechęci do niego, on ją lubił.
- Złość piękności szkodzi. - powiedział po chwili, a puma wstała i spojrzała na niego rozsierdzona.
- Ja ci zaraz tak zaszkodzę, że pół japy ci oderwie!
- Tak? No dajesz! - powiedział Sedo szykując się na przyjęcie ataku, to wszystko było niczym dolanie oliwy do ognia.
Shi rzuciła się na lwa z pazurami. Ten uskoczył w bok, jednak po chwili dziewczyna znalazła się z pazurami na jego boku. Koty tarzały się po lesie gryząc, zaczepiając, drapiąc, to wszystko jednak przemieniło się w dobrą zabawę, jeszcze zanim krew zdołała się polać. 
Adore obserwował ich kątem oka, dziękując przodkom, że Alfa nie widzi tego co się tutaj wyprawiało, mimo to i tak uśmiechał się od ucha do ucha, patrząc na tą zdziwaczałą dwójkę.

Wystąpili:
Gin no Kiba
Rex

Adore
Hibernis
Syra
Sedo
Karasu
Nigrum i Arenam