środa, 10 września 2014

Zmiany

    Księżyć świecił już wysoko na niebie, kiedy to mała puma, przewracając się z boku na bok niespokojnie, kopnęła jasnowłosego kąpana w nos, wywołując u niego serię kichów. Jego złote oczy rozejrzały się dookoła, a sierść na karku zjeżyła się, jednak wszystko szybko przemieniło się w ulgę, kiedy dojrzał, uśmiechającą się niewinnie, Yanshi.
- Wybacz. - mruknęła i ułożyła się na brzuchu, z głową opartą na łapkach
- Co wy tu wyrabiacie? - zapytał nieprzytomnie Sedo i nie czekając na odpowiedź, zasnął, wypełniając ciszę swoim dość głośnym, miarowym sapaniem.
- Nie możesz zasnąć? - spytał Adore siadając obok niej, jego grzbiet był zgięty, a głowa pochylona, gdyż jaskinie wilków były trochę za małe dla potężnego geparda.
- Nie. - burknęła kociczka, wstając i kierując się do wyjścia.
Usiadła przed jamą i spojrzała w niebo, upstrzone nieskończoną ilością migoczących gwiazd, a swój długi ogonek owinęła wokół łap. Chłodne powietrze przyjemnie szczypało ją w nos, wywołując mały uśmiech na jej twarzy. Wiatr poruszył koronami drzew, które wypełniły ciszę szumem liści, a tańczące na wietrze gałęzie poruszyły cienie na ziemi, które niczym ożywione sunęły z lewa na prawo, niczym bawiące się w berka kociaki. 
Strażnicy, porostawiani na obrzeżach Centrum rzucili w jej kierunku nieufne spojrzenia, jednak szybko wrócili do swojej obserwacyjnej pracy, nie widząc rzadnego zagrożenia w pumie. Zielonooki kruk usiadł na karłowatej gałązce uschniętego drzewa, które widocznie służyło za czyjąś sypialnie, jednak Yanshi nie wiedziała czyją. Zwierzęta zmierzyły się zielonymi ślepiami, po czym ptaszysko zaskrzeczało cicho i odleciało w ciemną noc, szeleszcząc piórami.
Jak ona miała wytrwać tutaj kolejny dzień? Wszędzie było zbyt kolorowo, jaskrawa zieleń niemalże kuła w oczy, a duża ilość drzew, krzewów i innej roślinności powodowała, że czuła się klaustrofobicznie. Liście, mech, miękka ziemia, wszystko uginało się pod jej łapkami, jakby stąpała po gąbce, a wilgoć sprawiała, że jej futro wyglądało jak istna szopa. Westchnęła z ustęsknieniem, za domem, gdzie drzew było mniej, wszędzie otaczły ich szarawozielone trawska, a piaszczysta ziemia oraz ciemne głazy były przyjemnie chłodne i twarde pod poduszkami. Najgorsze było to, że nie było tu ani jednej osoby, którą mogłaby przewyższyć wzrostem. Nielicząc szczeniaków, wszystkie wilki były duże, masywne, a szary wilczur w ogóle przekraczał jakiekolwiek wyobrażenia. Nawet Kin no Giba wygladałby przy nim jak Yanshi przy Sedo. 
Spojrzała na wilka, który był tak duży, że musiał spać na zewnątrz, gdyż w jaskini nie było dlań miejsca.
"Tchy, przerośnięta góra mięcha." pomyślała z irytacją.
Nagle usłyszała szmer za plecami, obróciła się i dojrzała wyłaniąjącego się z mroku jaskini Adore, który ocierał grzbietem o sufit jaskini. Gepard otrzepał się z ziemi, która ostała mu na plecach i usiadł obok swej towarzyszki z uśmiechem, Yanshi zadrała głowę do góry, odwzajemniając uśmiech.
- Co tam? - zagaił Doradca - Nie wyglądasz na zbytnio zadowoloną naszą wycieczką.
- Nie. - stwierdziła bez wahania dziewczyna i spochmurniała.
- A dowiem się z jakiego to powodu?
- Proste, ty cały dzień spędziłeś na gadaniu z wilkami o tym jak tu u nich działa obrana, straż i tak dalej, Sedo po kryjomu wyżarł mi spiżarnię, a ja w tym samym czasie ganiałam z lewa na prawo, walcząc o życie, gdyż nasza wiadomość wywołała takie poruszenie u wilków, że nikt nie patrzył pod nogi, pędząc do swoich spraw, przez co niemalże nie rozdeptali mnie jak mrówki. - wypowiedziała te słowa na jednym oddechu, po czym dodała ciszej - Jestem za mała na ten wielki świat.
Adore położył jej łapę na plecach, delikatnie, by nie ugięła się pod jej ciężarem.
- Wręcz przeciwnie, jesteś wprost idealnych wielkości. - pocieszył ją, na co odpowiedziała mu prychnięciem - A nie? Jesteś na tyle mała, że wejdziesz wszędzie, wślizgniesz się niezauważona nawet wrogowi pod pachę, nie dość tego, masz na tyle waleczne serce, że nie boisz się wyjścia na pierwsze szergi podczas bitwy i walczyć o swoje królestwo, w czym ponownie pomaga ci twój rozmiar. Umieśnionemu dryblasowi ciężko jest pochwycić małą, zwinną wszę jak ty.
- Ej, zwarzaj na słowa... - upomniała go Yanshi, niezadowolona, że nazwał ją wszą - Jednak... dzięki. - powiedziała z uśmiechem - Jest jeszcze jeden problem. - stwierdziła.
- Hym?
- Nie mogę spać. Jest zbyt miękko by ułożyć się wygodnie jak na skale, jednak zbyt twardo, by zwinąć się w kłębek jak w posłoniu z trawy.
- W tym ci już nie pomogę. - zaśmiał się Adore, po czym obydwoje wstali i wrócili  z poworotem do jaskini.
Yanshi spojrzała na Sedo, który leżał na brzuchu, śpiąc smacznie, przyjrzała się jego futrze, a następnie zbadała futro Doradcy, który spojrzał na nią z pytaniem w oczach. Dziewczyna pomacała obydwa futra, następnie wybrała najwygodniejsze. Wskoczyła Sedo na plecy, zbudzony lew spojrzał na nią zaspanymi oczami.
- Cicho siedź. - mruknęła, widząc, że chce coś powiedzieć - Przydaj się na coś. 
Puma zakręciła się w kółko na jego plecach, po czym zwinęła się w ciasny kłębuszek - Śpij. - warknęła, widząc jak Sedo patrzy się na nią rozbawionym wzrokiem.
Kociczka położyła sobie końcówkę ogona na nosie i zamknęłą oczy.
- Dobranoc. - usłyszała głos Adore.
- Branoc. - odpowiedziała i nagle poczuła śmieszne wibracje pod sobą, kiedy to Sedo mruknął coś pod nosem, trzema łapami już w krainie komara.

☆★☆★☆★

    "No odwróć się w końcu, głupi capie!" Safiru poganiała lwa, który prowadził zajęcia powtórzeniowe.
Dziewczyna cały czas czekała na moment, w którym samiec odwróciłby się do niej plecami, chociażby na kilka chwil, by mogła czmychnąć niezauważona w krzaki i wymknąć się z tego przeklętego, nudnego treningu. Po co on jej w ogóle był?! Znała wszystkie chwyty, uniki oraz ataki, fakt, w praktyce wychodziły jej one średnio, jednak i tak nie miała z kim ćwiczyć. Instruktor był bowiem zajęty dyrygowaniem wszystkimi, a ona sama nie była zbytnio lubiana wśród swych rówieśników, więc nie maiła pary, z którą mogłaby ćwiczyć.
"W końcu!" nie zastanawiając się czy ktoś jeszcze ją widzi czy nie skoczyła w krzaki i popędziła jak najdalej od tej głupiej polany.
Zatrzymała się dopiero, kiedy ryki, warczenia i wszelkie inne dzwięki ucichyły, przy polance, która rozciągała się gdzie okiem sięgnąć - zaledwie na horyzońcie widać było żadki las.
"Gdyby tylko był tu Kizuato" pomyślała, kładąc się na skraju lasu, z którego wybiegła, z nim mogłaby się potykać, zawsze było wesoło, mimo tego, że często przegrywała, lubiła małe walki z bratem "Jakim prawem on poszedł na wyprawę, a ja nie?" prychnęła zirytowana i przeniosła wzrok na polane, gdzie dojrzała szaro-czarnego lwa, przemierzającego równinę wysokiej trawy.
Dziewczyna uśmiechnęła się sama do siebie. A może walka z nim też mogłaby być ciekawa? Szybko wstała oraz zakradła się cichutko jak myszka, ukrywając się w wysokiej trawie. Myślać, że nie ostała jeszcze przyfilowana, odbiła się tylnymi łapami od ziemi i skoczyła ku samcu, jednak gdy tylko dotknęła łapami jego futra, poczuła jak łapie ją za kark ostrymi zębami, ściąga z siebie, a następnie rzuca o ziemie, z taką siłą, że wybiło jej dech z płuc. Kiedy Safiru odzyskała oddech, a jej rozbiegany wzrok skupił się na jednym punkcie, ujrzała nad sobą wielki, szary pysk i czarne, pogardliwie spoglądające na nią oczy Tena.
- Zapamiętaj to sobie. - warknął, po czym stracił zainteresowanie biało-niebieską lwicą i ruszył w dalszą drogę.
- Uch? - dziewczyna odchyliła głowę do tyłu, żeby zobaczyć lwa, idącego do góry nogami. Wstała szybko, a świat wrócił do normalnej pozycji przed jej oczami, pognała za nim - E, ej, czekaj! - zawołała, doganiając go - Co powiesz na małą walkę, co? Ty i ja? Ja i ty? Sam na sam? Hymmmmmm? - powiedziała jednym tchem, skacząc wokół niego jak sprężynka i machając ogonem niczym biczem w powietrzu, po czym przybrała pozycję gotową do ataku i wyszczerzyła kły w pewnym siebie uśmiechu.
Lew spojrzał na nią wpierw z pytaniem w oczach, a nastęnie z lekkim zainteresowaniem, jednak wszystko szybko ostało przysłonięte wyrazem nie do odczytania. Szybko, niczym błyskawica, Tenebrarum podciął jej przednie łapy, a ona straciwszy równowagę runęła jak długa do przodu, pyskiem w piach.
- Liczy się refleks. - rzekł samiec, nachylajac się nad nią z lekkim uśmieszkiem na ustach.
"Co ty nie powiesz?" pomyślała i w następnej chwyli przeniosła ciężar ciała na przednie łapy, unosząc tylne i wymierzając mu cios prosto w nogi, tak, że lew również padł na ziemię.
- Ach tak? - spytała, śmiejąc się oraz otrzepując pysk - Leżysz. - stwierdziła.
Prędko jednak pożałowała tych słów. Rosły samiec sypną jej piaskiem w oczy, a następnie kopnął ją w kark, cios spowodował, że zatoczyła się, niemal tracąc równowage ponownie. 
Zanim dziewczyna pozbyła się piasku z oczu oraz zorietowała się co się dzieje była już cała posiniaczona oraz leżała na ziemi z czarnym lwem nad sobą. Warknęła, zła na samą siebie, że dała się tak sponiewierać i kopnęła samca w brzuch, wkładając w to całą swoją siłę, co spowodowało, że Ten przeleciał jej nad głową, lądując na plecach, tuż za nią. Za ten czas lwica podniosła się, otrzepała się z ziemi i przygotowała na kolejne ataki przeciwnika, które nastąpiły wkrótce po tym.
Trzeba było przyznać, starszy lew był bardziej doświadczony, przeżył już w swym życiu jedną wojnę, nie wspominając o licznych pojdynkach w między czasie i Safiru nie miała z nim najmniejszych szans. Całe szczęscie, że nie walczyli na kły oraz pazury gdyż samica wykrwawiłaby się na śmierć już dawno temu. 
Lądowała na ziemi więcej razy niż można było sobie wyobrazić, wytarła sobą chyba całą równinę i połknęła tonę piasku zanim się poddała.
Kiedy Tenebrarum przerzucił ją sobie przez ramię już tysięczny raz z kolei, dziewczyna warknęła wściekła, plując piaskiem na wszystkie strony, jednak nie podniosła się.
- Poddajesz się? - zapytał samiec, widząc, że Safiru nie ma zamiaru podiąć się dalszej walki.
Samica nie odpowiedziała, spuściła wzrok, odwróciwszy głowę. Była to dla niej hańba, swego rodzaju ćwiczenia już dawno przestały być dla niej wesołą igraszką, desperacko walczyła, żeby chociaż ustać na nogach, albo wywinąć się jakoś przeciwnikowi oraz móc zadać jakiś jeden własny cios, jednak lwica przeliczyła swoje możliwości, a szaro-czarny kompan był bezlitosny. Zrobiła z siebie pośmiewisko dla starszego lwa, który stał za nią i patrzył się, oczekując odpowiedzi.
Skąd on znał te wszystkie chwyty? W wojsku nie uczyli ich tego co potrafił Ten. Refleks, szybkość, zwinne ruchy, poruszał się w walce niczym ryba w wodzie, z gracją, nie plącząc kroków oraz nie przemęczając się zbytnio. Czyżby był samoukiem? Lepszym od wszystkich instruktorów w stadzie? Serce Safiru zabiło szybciej, może on mógłby ją nauczyć tego co potrafił... wtedy nie miałaby sobie równych w stadzie! Pobiłaby wszystkich, nawet Kizuato! 
- Ucz mnie. - powiedziała w końcu zachrypniętym szeptem.
- Co takiego?
- Ucz mnie! - powtórzyła głośniej, odwracając się do niego, a wściekłe iskry tańczyły w jej bladoniebieskich oczach - Proszę... - dodała cicho, niemal błagalnym tonem, spoglądając mu w oczy.


☆★☆★☆★

    Popołudniowe słońce mile grzało ich grzbiety, rzucając długie, czarne cienie na ziemię, które tańczyły po niej, połączone z łapami skaczących po morzach traw lwów. Powietrze wypełnione było ich śmiechami, nie zwracali uwagi na czas, ani na to gdzie są, ignororwali wszystkie inne osoby wokół siebie, liczyli się tylko oni, we dwoje.
Kiedy w  końcu wyszaleli się na dobre usiadli zmachani u podnóża jednego z pagórków, który chronił ich trochę od żaru, dającego się już we znaki. Lwica żałowała, że nie ma tutaj drzew, które mogłyby ich osłonić.
"Jeszcze tylko jeden dzień." pomyślała z lekkim uśmiechem na ustach, który zniknął po chwili, "Jeszcze jeden, beztroski dzień z Undą. Po tym jednym dniu cała rozkosz, radość i sielanka zniknął, zatopione w potakoch krwi nieukniknionej wojny, w której każdy będzie mógł zginąć... nawet ja..."
Potrząsneła łbem, żeby pozbyć się tych nieprzyjemnych myśli z głowy, przynajmniej na jakiś czas, żeby nie psuć sobie tego wieczoru.
- Cieńka kondycja? - zapytała, patrząc na dyszącego Undę, który po jej słowach wyprostował się dumnie i spowolnił oddech.
- No co to, chyba żartujesz! - oburzył się żartobilwie.
- Jasne... - zaśmiała się poczym wstała, ruszając pod górkę, po drodze delikatnie ocierając ogonem o jego brodę, dając mu tym samym znak, żeby poszedł za nią.
Przed nimi rozciągał się cały krajobraz Królestwa Zeneek. Morza złotej i zielonej trawy, upstrzone delikatnie drzewami i krzakami, to wszystko otoczone na horyzońcie bujnymi lasami, które odgradzały ich od terenów Królewskich oraz  Tenaru. Wielka kula ognia pochłaniana była przez odległe góry, dajać coraz mniej światła oraz otulając krainę w jedwabną ciemność. Heise odchyliła się do tyłu, padając na plecy. Spojrzała w niebo. 
"Zaraz wyjdą gwiazdy," pomyślała, "Olśniewając swym pięknym blaskiem oraz tworząc najróżniejsze obrazy na ciemnym tle nieba."
Zapadła cisza, ani ona, ani Unda nic nie mówili, wsłuchując się w cichnące śpiewy ptaków. Zawsze kiedy panowało takie milczenie myśli Heise odbiegały, kalkulujac oraz układając sobie w głowie zdarzenie minionego dnia, tak też stało się w tej chwili. 
Myślała o pocałunku, o tym jak Unda poprosił ją by z nim była, o tym jak chwilę przed jego wyznaniem zastanawiała się jeszcze jakie uczucia ma wobec rosłego samca. Właśnie - uczucia, myślała, że jest to coś pomiędzy przyjaźnią, a zakochaniem się, a więc dlaczego zgodziła się znim być? Kiedy tylko usłyszała te słowa ogarnęło ją zdziwienie, a następnie radość, która wywołała u niej pozytywną odpowiedź. Czy było to możliwe, że owe, wahające się uczucie było tylko wytworem wyobraźni, że skrywała przed samą sobą prawdziwe emocje związane ze złotookim? Unda spowodował, że bariera, którą zbudowała wokół swych prawdziwych uczuć - kryjąc je przed światem, wstydząc się ich - rozsypała się w drobny mak. W końcu przyznała się sama sobie co takiego czuła wobec złotookiego lwa... Kochała go.
Westchnęła cicho, te wszystkie przemyślenia były ciężkim kawałem chleba.
- O czym rozmyślasz? - zapytał cicho Unda, kładąc się obok niej.
Dziewczyna zamrugała, zdziwiona, że słońce już zaszło oraz, że wszedzie panowała ciemność, spojrzała w górę, gdzie miliardy gwiazd świeciło się pięknie.
- O niczym ważnym. - powiedziała i wskazała chłopakowi pierwszy obraz, który dojrzała na niebie - Hehe, widzisz te gwiazdy? Wyglądają jak sarenka z wybałuszonymi oczami.
- Taaa, śliczna... - stwierdził, przyglądajac się gwiazdom ze śmiesznym wyrazem pyska, po chwili rzekł -  O patrz! Po lewej, wyglądają jak trzy lwy, rzucające się sobie wzajemie do gardeł. - zaśmiał się, jakby mordercza scena była komiczna niczym trójgłowa lama.
Heise spojrzała na niego z lekkim zastanowieniem, czy aby na pewno czuł się dobrze, jednak on w najlepsze gapił się w niebo, wypatrując kolejnych obrazków. Zaśmiała się cicho i również powróciła do odszyfrowywania gwiazd. Siedzieli tak długo, widząc coraz to bardziej pokręcone rzeczy, a kiedy odkryli już chyba wszytko co było skryte wśród małych, białych punktcików westchnęli jednocześnie z zadowoleniem.
- Często patrzysz w gwiazdy? - zagaiła lwica, żeby uniknąć ciszy, w której jej myśli znów zaczęłby kłębić się jak głupie.
- Dotychczas robiłem to tylko wtedy, kiedy było mi źle, bądź smutno. - powiedział, odwracając głowę w jej stronę.
Lwica przewrócił się na brzuch i spojrzała z góry na swego lubego, ich nosy, milimetry od siebie.
- Teraz też jest ci smutno? - zapytała i doknęła się z nim nosem.
- Oczywiście, że nie, nigdy wcześniej patrzenie w gwiazdy nie było tak zabawne. - powiedział z uśmiechem.
Dziewczyna zaśmiała się, wstała odgarnęła włosy łapą i usiadła na krawędzi górki, która zchodziła ostro w dół, prosto na polankę zielonej, soczystej trawy, gdzie najczęściej pasły się jelenie. Usłyszała szelst za plecami, kiedy Unda wstał, by do niej dołączyć.
- To co teraz robimy? - zapytał chwilę później.
- Nie wiem, napewno nie wracamy do drzewa, gdzie leży Kizuato z Hibernis. - powiedziała lwica, chciała spędzić jak najmniej czasu z Doradczynią, której jakoś nie mogła nauczyć się tolerować, było w niej coś co powodowało, iż czuła do niej niechęć.
Dziewczyna nagle wstała, stanęła przed samcem, który spojrzał na nią pytająco, wielki uśmiech rozpostarł się na jej twarzy, wspięła się na tylne łapy, złapała go za szyję i odchyliła się do tyłu, ściągając go razem ze sobą w dół po stromym zboczu. Krzyk zaskoczenie oraz rozradowany śmiech wypełniły noc. Lwy sturlały się na łeb i na szyję, w kłębku futer. Rozpędzeni wpadli na polankę, gdzie powoli tracili pęd. Heise chciała wymierzyć mu kopniaka w brzuch, tak, żeby ona w ostatniej chwili znalazła się nad nim, jednak rozmyśliła się szybko, pozwalając, by Unda tym razem zasmakował zwycięstwa. Kiedy zwolnili do tego stopnia, że przestali się przewracać:
- Wygrałem. - powiedzieał złotooki, nachylając się nad nią oraz dając całusa, iskierki triumfu tańczyły w jego ślepiach, a dziewczyna zaśmiała się.
- Gratuluję ci z całego serca, młody. - usłyszeli rozbawiony głos za sobą, a gdy się obejrzeli ujrzeli beżową sylwetkę Kizuato, stojącego na szczycie pagórka, odznaczającego się na tle czarnego nieba.
Heise zarumieniła się jak burak, jednak Unda warknął zirytowany. Kiz uniósł jedną brew i uśmiechną się lekko, obrzucając ich szybkim spojrzeniem.
- Będziesz tam tak stał, czy czegoś chcesz? - warknął Unda.
- Grzeczniej proszę, rozmawiasz z następcą Dowódcy Wojska III. - powiedział chłodno.
- Syra nigdy cię nie dopuści do władzy nad wojskiem. - mruknęła lwica.
- Tchy, bezczelność to u was codzinność, widzę. - burknął - Hibernis się o was pytała. - zmienił temat - Nie było was cały dzień, zapadła noc i zaczęła się o was martwić, a bardziej o to czy czegoś nie przeskrobaliście. - dodał po chwili - Jednak widzę, że wszystko w porządku oraz, że bawicie się w najlepsze, kociaki. - mruknął, a w jego głosie słychać było dziwaczną nutę - Szybko się uwinałeś, młody. - rzucił na odchodnym, poczym odwrócił się i już go nie było.
- Dureń. - warknęła Heise, ciskając wściekłe iskry szarymi oczami w miejsce, gdzie przed chwilą stał samiec.
- Ślicznie wyglądasz, gdy się rumienisz. - szeptnął jej do ucha Unda, a dziewczyna spojrzała nań, jeszcze bardziej się rumieniąc i trzepnęła go w nos, powodując u niego serię kichnięć.
Dziewczyna wstała bez problemu, mimo stojącego nad nią lwa, gdyż był on na tyle duży, że mogła mu swobodnie przejść pod brzuchem, uchyliwszy głowę. Kiedy chłopak kichnął ostatni raz spojrzał z pretensją na Heise, której szare oczy teraz błyszczały radośnie. Odchyliła łeb do góry oraz otarła się o jego pierś, złotooki wydobył ze swego gardła głębokie mruczenie zadowolenia. Dziewczyna zaśmiała się i położyła się wśród miękkiej trawy, po chwili dołączył do niej samiec, obiąwszy ją łapą. Rozwinęła się między nimi rozmowa, już nie tak pełna śmiechu jak poprzednia, jednak ciągle przyjemna. 
Kiedy księżyć znajdował się w swym najwyższym punkcie ich pogaduszki przerwał szelest liści oraz trawy.
- Czego ty znowu chcesz?! - krzyknął Unda, chyba trochę głośniej niż zamierzał, gdyż Heise aż podskoczyła.
- Twej lubej. - powiedział zachrypniety, wysoki głos. Lwy poderwały się niczym poparzone w ogon. Myśleli wcześniej, że to znów Kizuato, jednak przybyszem okazała się być banda rosłych samców o bujnych grzywach. Unda stanął przed Heise w pozycji gotowej do ataku - Oj, oj, po cóż te nerwy, chłopnisiu? - odezwał się przewodniczący zgrają, ciemnobrązowy lew, o przekrwionych oczach, nieco wychudzony, jednak z dumnie uniesioną głową, porośniętą nieco poczochraną, szarą grzywą
- Czego tu szukacie? To nie wasze terytorium! - krzyknęła Heise, próbując wyglądać odważnie, jednak jej trzęsące się nogi zdradzały strach, który zamknął swe lodowate szpony wokół jej serca.
- Wasze również nie. - rzekł czarny samiec na prawo od przywódcy.
- Zamknij się Bental! To ja tu prowadze konwersację! - oburzył się poczochrany osobnik, po czym zwrócił się do Undy - A więc, oddaj nam dziewczynę, a sprawa obejdzie się bez niepotrzebnego wylewu krwi.
- W życiu! - krzyknął, a jego słowa zagłuszył trochę warkot, który wydobył się z jego gardzieli.
- Zła odpowiedź. - rzekł z uśmiechem przywódca i jak na zawołanie cztery wielkie samce zza jego pleców rzuciły się na chłopaka, który z zimną krwią, jakby strach w ogóle nie miał nań wpływu, podiął się walki.
Nagle zielona trawa zwiędła, a krzewy uschły. Kropelki wody uniosły się nad roślinami, łącząc się w coraz większą kulę wody, która ruszyła w kierunku przeciwników, nacierajcych na Undę. Zaskoczenie zdięło samicę, która patrzyła na to z otwartym pyskiem i wielkimi oczami. Szybko jednak do niej dotarło, że nie ma co zwlekać i podziwiać widoków, rzuciła się na pomoc Undzie, który radził sobie z trudem z dwoma przeciwnikami, którzy leżeli już na ziemi, walcząc z naporem wody. Z trzecim prowadził krwawą walkę w ręcz, a od czawartego przeciwnika desperacko uciekał, żeby uniknąć jego ciosów. 
Hesie wskoczyła na plecy czwartemu samcowi, który zwał się Bental. Lew ryknął ze zdziwienia oraz bóli, kiedy przeorała mu pazurami po twarzy. Zwinnie niczym wąż zadała mu jeszcze parę ciosów w czułe punkty, po czym wślizgnęła mu się pod brzuch. Odwracając się na plecy wymierzyła mu kopniaka wszystkimi czterema łapami, jednak czarny lew był tak wielki, że niewiele to dało, chwycił ją za kark, odrzucając w bok.
- Heise! - krzyknął w tym momeńcie Unda, patrząc z przerażeniem na lecącą lwicę, która połamałaby sobie kości, gdyby nie zamortyzował jej upadku falą wody.
Był to jednak błąd, gdyż tym samym uwolnił dwóch przeciwników, którzy korzystając z okazji wstali i rzucili się na niego od tyłu.
Dziewczyna chciała sie podnieść oraz pomóc ukochanemu, jednak przywódca zgrai przypiął ją do ziemi, z fascynacją patrząc jak jego podwładni ranią złotookiego.
- Nie! Proszę! Karz im przestać! - wrzasnęła lwica, nie mogąc patrzeć jak rozdzierają go na strzępy, wsłuchując się w jego dzikie ryki bólu z satysfaksją wymalowaną na pyskach - Proszę! Zrobię co chcesz, ale go zostawcie! - jej słowa urywane były szlochaniem, jednak ostały one wysłuchane.
Po długiej chwili przywódca rzekł:
- Dość!
Unda padł na ziemię, krew lała mu się z ran oraz pyska, a oddech był płytki.
- Heise... nie... - wydusił.
- Idziemy. - padła komenda i samiec zszedł z lwicy, która popędziła w stronę leżącego, jednak w pół drogi złapał ją Bental, największy oraz najmasywniejszy ze stada.
- Nie, dajcie mi się z nim chociaż przegnać... - wyszeptała błagalnym tonem, zalana łzami, patrząc na nieprzytomnego lwa.
- Idziemy. - burknął basem czarny lew i popchnął ja w kierunku, w którym odchodziła reszta. 
Heise rzuciła ostatnie, utęsknione spojrzenie na swego lubego, po czym ruszyła posłusznie za innymi
******
    - Ładna jest. - mruknął jeden z lwów drugiemu.
Dwa identycznie wyglądające samce o zielonych oczach, kremowych futrach i czarnych grzywach odwróciły się w jej kierunku, jedynym czym się różnili, było to, że jeden posiadał biało-czarną bródkę, a drugi je nie miał.
- Lecz beznadziejnie walczy. - rzucił Bental, zwracając ku niej podrapany pysk z zaschniętą na nim krwią.
- Oj tam, to się nie liczy. - jeden z bliźniaków nagle pojawił się tak blisko dziewczyny, że czuła jego oddech na uchu, w tym momeńcie Bental wymierzył mu kopniaka w bok, który spowodował, że samiec odturlał się na bok niczym piłeczka.
- Nie zbliżaj się do niej, łajdaku! - ryknął wrogo - Pamiętasz słowa Alfy. - dodał ciszej.
Heise nadstawiła uszu.
- Alfy? - zapytała cicho, jednak nikt nie udzielił jej odpowiedzi.
Dziewczyna zwolniła kroku, podkulając ogon i rozglądając się dziko dookoła, gdzie by tu mogła uciec, jednak Bental szybko zawrócił, popchnął ją do przodu, nakazując iść dalej, grożąc śmiercią.
Dalsza droga minęła im bez słowa, przekroczyli granicę, wychodząc z terenów Zeneek i kierując się w nieznane jej strony. Księżyc już się chylił ku horyzontowi, kiedy do nozdży Heise dotarł jakiś dziwny zapach, a raczej smród, ostry, a za razem kwaśny, niemalże przyprawiający o młdości. Dziewczyna skrzywiła się, widząc to Bental rzekł:
- Znajdujesz na naszych tere...
- Taaaaak! - przerwał mu Przywódca, obrzucając kompana karcącym spojrzeniem - Witam w naszych skromnych progach. - machnął łapą - W Królestwie Dansei.
Szli dalej, jednak już tutaj dochodziły do nich odgłosy z centrum obozu, który widocznie znajdował się blisko granicy. Przyciszone głosy wypełniały szarzejący poranek. Heise rozdziawiła pysk, ziewając i ukazując ostre kły, zamrugała oczami. Nie przespała całej nosy, a wszystkie emocje dodatkowo ją wyczerpały.
- Już niedaleko, słońce. - odezwał się jeden z bliźniaków, pozbawiony zarostu, a na jego usta wypełz szyderczy uśmieszek - Już niedługo...
- Brzydzisz mnie. - warknął Bental, na co samiec podskoczył, a wyraz jego twarzy gwałtownie się zmienił, przerażenie zawitało w jego oczach oraz uśmiechnął się niewinnie, poczym czmychnął z powrotem do brata.
- O co mu chodziło? - zapytała Heise cicho, Bental wydawał się najsensowniejszą osobą w tym towarzystwie, sprawiał wrażenie jakby był mniej dziki od reszty - Co się stanie niedługo?
Bental spojrzał na nią lodowato niebieskimi oczyma, które wydawałyby się spoglądać na nią ze współczuciem, które jednak szybko się ulotniło, zastąpione chłodem.
- Nic. - burknął, idąc dalej.
Kiedy słońce wychyliło pierwsze promienie ponad horyzont doszli do centrum, które powoli budziło się do życia. Heise stanęła jak wryta. Rozejrzała się dookoła, spoglądając na wyłaniające się z jaskiń lwy. Wszędzie roiło się od rosłych, muskularnych samców, którzy niemal promieniowali dumą i potęgą, jednak brakowało tutaj młodych osobników - wszyscy byli w kwiecie wieku lub nosili zmarszczki na pysku, przypruszone bielą - brakowało tu również jeszcze jednej rzeczy - samic.
Heise ostała popchnięta do przodu, po drodzę szturchnęła kamień, który leżał na ziemi, głośny zgrzyt spowowdował, że wszystkie głowy skierowały się na nią. Dziewczyna uśmiechnęła się niewinnie i skurczyła, przylegając do ziemi.
- WRESZCIE! - usłyszała rozradowany krzyk i spojrzała na potężnego lwa, podchodzacego do nich - Myślałem, że nigdy nie dotrzecie. - dodał, uśmiech wypełzł mu na twarz, kiedy dostrzegł Heise - Jest wprost idealna! - rzekł - Nie gapić się! Do roboty! - warknął na pozostałych. Grupka, która przyprowadziła dziewczynę rozpierzchła się w mgnieniu oka, a cała reszta wróciła do swych codziennych spraw - Wybacz mi ich bezczelność. - powiedział do niej, przewracając oczami.
- Nic się nie stało. - odrzekła cieńko, próbując się uśmiechnąć.
Czuła się tutaj taka mała, wszyscy byli olbrzymi niczym góry. Przyjżała się Alfie, pierwszą młodość miał już zdecydowanie za sobą, ale dobrze się trzymał. Delikatne zmarszczki podkrążały oczy a na pysku i w grzywie widniały pojedyńcze białe włosy. Szara, gęsta grzywa okalała jego łeb o wystających kościach policzkowych, a miodowe tenczówki miały w sobie coś co powodowało, iż lwica czuła się przy nim nieswojo. Beżowy lew poprowadził ją przez centrum obozu do swojej jaskini.
- Pewnie trochę cię przerazili. - powiedział, kiedy znajdowali się już w środku, dziewczyna spojrzała na ogromne stalaktyty, zwisające z sufitu i nagle zaczęła się zastanawiać czy aby napewno któryś z nich nie jest nadkruszony oraz czy zaraz nie runie jej na głowę, rozbijając czaszkę na miliardy, drobnych kawałeczków, pozostawiając jej biedny mózg do wypełznięcia na światło dzienne.
- Trochę. - potwierdziła cicho, nie mogąc zdobyć się na głośniejszy ton, szybko odwróciła wzrok od sufitu i pomknęła w kierunku samca, żeby w razie czego móc urzyć go jako żywej tarczy obronnej.
Prowadząc ją do drugiego pomieszczenia w jaskini, nieco mniejszego, które wyglądało jak sypialnia, mówił dalej:
- Hah, no tak, wybacz, czasami bywają nieco...dzicy. - wytłumaczył - Ale cóż poradzić, taka ich natura.
- Przytulnie tu. - stwierdziła, rozglądając się.
W rogu było duże posłanie z mchu oraz trawy, skały były gładkie, bez dyndających nad głowami szpikulców, a po jednej ze ścian spływała leniwie woda do małego rowu, który szedł wzdłuż ściany, po czym zakręcał i wychodził z jaskini.
- A prawda, prawda. - rzekł z zadowoleniem Alfa - Pozwól, że coś ci powiem, gdyż pewnie zastanawiasz się czemuż to kazałem cię tutaj przyprowadzić.
- Słucham. - rzekła, siadając i obwijając sobie ogon wokół łap.
- Jak widzisz nasze małe stadko składa się z samych samców. - zaczął, chodząc po jaskini, czasami przystając, by móc gestykulować jedną z łap - Wielu z nich, jak ja, poczynają się starzeć, a nie wielu jest takich, którzy mogli by mnie zastąpić... z resztą, za nim ja padnę, reszta również się zestarzeje. Koniec końców, wszyscy zginiemy pewnego dnia, a nie ma godnego siebie następcy, który mógłby poprowadzić nasze stado dalej.
- Sam mówisz, że i tak wszyscy zginął, więc jaki jest sens szukania następcy? - warknęła Heise, podejrzewając już do czego to zmierza.
- Pozwól mi dokończyć. - powiedział - Chcielibyśmy, żeby nasze stado jednak przetrwało, żeby nasze potężne geny wędrowały przez świat! Jednak samotną lwicę trudno porwać, gdyż rzadko kiedy wędrują one gdzieś bez stada. - spojrzał na nią z szyderczym uśmieszkiem - Jednak udało się złapać jedną, niedługo uda się złapać pewnie i drugą, a dwie w zupełności starczą, żeby nasze stado przetrwało.
- Jak dwie lwice... - urwała, po chwili spojrzała na samca i aż zatkało jej dech w piersiach, a w głowie zabrzmiały jej słowa, które kilka sekund później Alfa wypowiedział na głos:
- Nawet jeżeli samice będą tylko dwie, samców jest o wiele więcej. - zaśmiał się - Szczeniaki nie będą musiały wiedzieć, że wszystkie są w pewnym sensie spokrewnione. Kiedy matki będą już nie będą potrzebne, wyzbędziemy się ich, wraz z żeńską częścią potomstwa, za to męską wyszkolimy na zawodowych zabójców - stwierdził.
Heise zjerzył się włos na karku i wyszczerzyła kły, wstając.
- To bez sensu, przecież po paru latach znów wasze stado będzie na wyginięciu - warknęła.
- Ojeju, to się znajdzie jeszcze jedną damę, po co zaśmiecać stado niepotrzebnymi osobnikami, którzy na nic się nie zdadzą, a będą tylko jeszcze jedną gębą do wyżywienia? - powiedział, podchodząc.
- Nie zbliżaj się do mnie! - krzyknęła Heise, a wściekły warkot wydobył się z jej gardła.
- Och, po co ta agresja? - zapytał niewinny tonem, po czym skoczył ku niej, zbyt wolno, gdyż dziewczyna uskoczyła - Będziemy się teraz bawić w berka? - zapytał rozbawiony - Można i tak.
Heise skakała po jaskini niczym zając, unikając samca jak ognia, próbowała za wszelką cenę doskoczyć do wyjścia, jednak lew uniemożliwiał jej to skutecznie. Po długim czasie dziewczyna w końcu dojrzała okazję, moment w którym miała otwartą drogę. Rzuciła się w kierunku wyjścia, jednak nie przyuwarzyła Alfy, który z łatwością, mimo wieku, szybko doń dotarł. Podciął jej nogi, po czym złapał za kark i przerzucił za siebie, z dala od otworu. Dziewczyna wylądowała, niezgrabnie próbując zamortyzować upadek. Miała już wstać obolała z ziemi, kiedy doskoczył do niej samiec, przypinając do ziemi.
- Berek. - szepnął jej do ucha.
Heise spojrzała na niego z przerażeniem w oczach, zaczęła szarpać, drapać i gryźć, jednak samiec był niczym góra, stał nieruszony nad samicą, która zdesperowana zaczęła drzeć się na całe gardło, mając cień nadzieii, że ktoś ją usłyszy i pomoże.
- Cichaj, słońce... - słyszała głos lwa - Po co te wrzaski? I tak nikt tu nie przyjdzie. - podły śmiech wypełnił jaskinię.
Dziewczyna jednak krzyczała póty, póki nie poczuła jak szorki jęzor przejeżdża jej po twarzy, w poprzek policzka, po czym wsuwa się do jej pyska. Dziewczyna zamilkła momentalnie, zaczęła się szarpać, wywijając głową na wszytkie strony.
- Ty szmato! - warknęła.
- Wybacz, jednak wydaje się to być jedynym sposobem, żeby zamknąć ten twój drący się ryj. - rzekł z uśmieszkiem.
Heise chciała coś powiedzieć, jednak znów ostała zagłuszona w ten sam sposób. Szarpała głową, jednak dawało to mizerne rezultaty, czuła jak obleśny jęzor samca wije się w jej buzi. Łzy napłynęły jej do oczu, spływając po policzkach, szarpała się jak dzika i mimo przeszkód usiłowała wrzeszczeć. 
To był koszmar, sekundy ciągnęły się niczym godziny, długie, potworne, obrzydliwe godziny... lwica jednak nie zdawała sobie sprawy, z tego co czekało ją jeszcze tego ranka...



Kizuato


Sedo

Wystąpili:
Unda
Adore






Gościnnie: 



*Karasu
* Alfa
* Bental
* Bliźniacy
* Resta Zgrai
Tenebrarum

niedziela, 24 sierpnia 2014

Miłość i Śmierć

    Zebrał się na odwagę i... pocałował Heise. Lwica wytrzeszczyła na niego oczy zaskoczona tą reakcją, ale odwzajemniła.
Unda był wielce uradowany, że nie odepchnęła go. Poczuł radość, która po chwili przerodziła się w rozczarowanie kiedy lwica gwałtownie przerwała ten cudowny moment, wstając. Odwróciła się, przeszła kilka kroków i usiadła do niego tyłem, lekko spuszczając łeb. Lew powoli wstał zatroskany i podszedł do niej. Usiadł obok i otarł się o nią łbem. 
- W porządku... - wymówił te słowa szeptem, jakby bał się że jeśli powie głośniej czar pryśnie - Ja... Heise... chciałbym z tobą być... Zgodzisz się?- w jego głowie zabrzmiało to strasznie głupio, ale nie wiedział jak inaczej miałby to powiedzieć. 
Zarumienił się lekko, przełknął ślinę i spojrzał jej w oczy. Odwzajemniła spojrzenie nieco zaskoczona tym wyznaniem. Uśmiechnęła się i znów spuściła wzrok. Bał się, że się nie zgodzi. Nie mógł jednak zauważyć jej małego uśmieszku. Ponownie spojrzała mu w oczy, w których zauważyła nadzieję. Stanęła przed nim, wspięła się na tylne łapy, przednie opierając na jego piersi.
- Tak. - wypowiedziała to piękne słowo zdecydowanie i pocałowała go.
Pocałunek był namiętny, pełen pasji, ale nie gwałtowny. Unda starał się włożyć w niego całą swą miłość do niej i radość z jej zgody. Przymknął oczy, napawając się tą cudowną chwilą. W końcu z żalem oderwał się od niej i  teraz tkwili na równinie stykając się czoło z czołem. Serce galopowało mu w piersi, oddech przyspieszył. Zamknął oczy próbując uspokoić się i po chwili znów spojrzał jej w oczy.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę... - wyszeptał czule i uśmiechnął się półgębkiem - Kocham cię.
- Ja ciebie też... - również odpowiedziała szeptem.
- Myhym...- lekko otarł się pyskiem o jej policzek - Co powiesz na spacer? I tak nie mamy co robić, więc to chyba dobry pomysł?
- Lepszy niźli leżenie w jednym miejscu przez dwa dni.
- Z tobą mógłbym leżeć nawet i całe wieki. - zaśmiał się.
Heise uśmiechnęła się nieśmiało i znów spuściła wzrok, widocznie uznała, że słowa są w tym momeńcie zbędne, gdyż nic nie powiedziała, po prostu wstała, gotowa ruszyć w drogę. Odsunęli się od siebie i ruszyli spokojnie równiną, rozmawiając i żartując. Wiatr targał im futra i pokładał trawę, letnie słońce przyjemnie grzało. Co jakiś czas ganiali się niczym kociaki, ciesząc się chwilą i nie myśląc o przyszłości ani przeszłości. Śmiechy unosiły się nad równiną. Zapomnieli o całym świecie. Unda był wniebowzięty, że wreszcie zdobył się na odwagę i zapytał, a Heise wyglądała na równie zadowoloną.
Nie wiedzieli, że w tym momencie w pałacu doszło do odkrycia, które wstrząśnie niektórymi wilkami.

***

   Simulacrum szła nieśpiesznie marmurowym korytarzem do również marmurowej komnaty, Izby Chorych. Nie przeczuwała, że coś się stało, jednak czuła delikatne ukłucie niepokoju. Nie okazywała tego po sobie.
W końcu, gdy przekroczyła próg Izby zauważyła, że słońce wpadało do komnaty przez wielkie okno oświetlając nieruchome ciało Luny i resztę legowisk. W mgnieniu oka znalazła się przy niej.
Wilczyca miała opuszczone powieki, oczy nie ruszały się. Trzęsącą się łapą dotknęła jej czoła. Było przeraźliwie zimne. Była ogromnie zaskoczona i smutna. Nie mogła uwierzyć, że Luna... nie żyje. Ciepłe łzy popłynęły jej po policzkach. Ułożyła się obok przyjaciółki z jedną łapą na jej ciele i zaczęła niepohamowanie płakać. Traktowała ją niemal jak siostrę. Nikomu innemu tak nie ufała jak jej.
Wchodząc, nie zauważyła biało- czerwonej postaci z zielonymi oczyma, która teraz uśmiechała się drapieżnie w kącie Izby na prawo od drzwi. Po chwili, gdy uznał, że już zadowolił się efektami swej pracy, bezszelestnie wymknął się na korytarz i dalej do drzwi frontowych. Wyszedł na zewnątrz i zaczął schodzić w dół. Nie mógł spóźnić się na ważne spotkanie przecież, prawda? Punktualność jest szanowaną powszechnie cechą.
Simulacrum po dłuższym upływie czasu wstała. Oczy miała zaczerwienione i szkliste, a pysk opuchnięty od płaczu. Chwyciła koc w zęby i nakryła przyjaciółkę zasłaniając całe jej ciało. Biegiem ruszyła do Izby Ptaków skąd postanowiła wysłać wiadomość do bliźniaków o śmierci Luny. Nie wiedziała gdzie przebywa teraz Terra, która zajmowała się zmarłą wilczycą, ale uznała że porozmawia z nią później.
Po chwili znalazła się w kolejnej marmurowej Izbie. Pochodnie tkwiły na ścianach w metalowych uchwytach. Cała ściana naprzeciwko Simulacrum była jak jedno, wielkie okno. Od podłogi po sufit zamieszczone były okna z prostymi ramami. W lewym, dolnym rogu szklanej ściany były drzwiczki dla ptaków. Mała furka wykonana była z metalu z zaokrągloną górą i posiadała srebrny haczyk, który zaczepiało się o uchwyt w ścianie obok. W całym pomieszczeniu znajdowały się wyszkolone sokoły, mniej więcej było ich piętnaście. W sali znajdowały się pojemniki z karmą i piciem oraz prawdziwe gałęzie, na których mogły siadać i spać.
Wilczyca podbiegła do niedużego, zaufanego sokoła i przekazała mu wiadomość. W odpowiedzi zwierzę wydało z siebie cichy dźwięk i podfrunął do furtki. Ruszyła za nim. Nosem wyciągnęła haczyk i zębami chwyciła uchwyt służący za klamkę. Otworzyła na całą szerokość. Sokół truchtem znalazł się przy krawędzi, przy okazji delikatnie rozkładając skrzydła i skoczył. Po chwili ujrzała go lecącego na tle lekko zachmurzonego białymi chmurami nieba.
Zamknęła furtkę, zaczepiła haczyk i wybiegła poszukać Terry.

Wystąpili:

   
                              Luna                                                Heise

I sokół

niedziela, 3 sierpnia 2014

Pierwsze Kroki

    W Jaskini Zebrań panował haos i zgiełk. Obywatele Tenaru zebrali się w niej, czekając z wyczekiwaniem na Alfę, który nie śpieszył się ze swym przybyciem. Młodzi przepychali się między sobą, żeby zająć najlepsze miejsca na skalnych półkach - spychali się, gramolili, kleli, a małe kamyczki sypały się niczym grad na głowy poniżej zebranych. Trzeba było przyznać - od momentu założenia stada grupka kotowatych znacznie się powiększyła i, niegdyś za duża jaskinia, teraz stała się zbyt mała, by pomieścić wszystkich obywateli na placu. Chcąc uniknąć ścisku, młodzież pchała się na półki, gdzie mieli pełną swobodę. Niestety, kandydatów było dużo, a miejsc na widowni mało, więc trzeba było swoje wywalczyć. Cenne miejsce zabierały liczne stalagmity, niczym ostrza, wystające z ziemi, niektóre łączyły się wraz ze stalaktytami w potężne kolumny. Nieliczni z silniejszych powspinali się na owe stalagmity i trzymając się kurczowo śliskiego kamienia usadowili się wygotnie - na tyle na ile się dało - na swoich nietypowych miejscach. 
Wszędzie panował głośny szmer rozmów, raz po raz przerywany głuchym dudnięciem spadającego z góry ciała, obijającego się o kamienie oraz innych kotowatych; na szczęście jaskinia nie była zbyt wysoka, więc ryzyko poważnego uszkodzenia zdrowia było nikłe. Wszyscy już zajeli swe miejsca, nawet przywódcy wojsk oraz rudy weteran zasiedli wokół małej górki w jaskini, jedynie grupka młodzików szarpała się wciąż o jedną ze skalnych półek. 
Nagle wszystko ucichło, kiedy potężny samiec z łatwością wspiął się po stromej ścianie, lądując pewnie na skalnej półce, zpychając z niej wszystkich, którzy nie chcięli ustąpić mu z drogi. Przekleństwa, jęki i wściekłe warknięcia posypały się niczym deszcz, robiąc jeszcze większy larum, jednak jednen, krótki ryk i błysk czerwonych ślepi wystarczyły, aby uciszyć marudzące towarzystwo. Rosły samiec prychnął pod nosem i potrząsnął czarną grzywą, po czym rzucił ostatnie władcze spojrzenie na resztki niezadowolonych młodzików, stojącyh pod półką oraz ułożył się wygodnie. 
Trzeba było przyznać, że była ona na niego nieco za mała, gdyż łapy zwisały mu poza krawędź, jednak nie myślał teraz zmieniać miejsca, miał dość tych ich krzyków, chciał jak najszybciej zakończyć to zebranie i iść z poworotem do łóżka.
- Ej, Scar! - lew spojrzał w dół i ujrzał Blue, wściekle mierzącą go spojrzeniem - Nie myślisz, że powinieneś szanować innych? Za kogo ty się uważasz, że możesz tak po prostu...
Ogromny samiec zeskoczył w jednej chwili z półki ze wściekłym warkotem w gardle, przypinając wielkim łapskiem małą lampardzicę do ziemi, pozbawiając tchu w piersiach.
- A za kogo ty się uważasz, że możesz tak bezczelnie pyskować do mnie? - warknął, pochylając się nad nią tak mocna, że ich nosy były milimetry od siebie, Scar czuł na pysku jej szybki oddech, a wpatrując się w jej niebieskie oczy dostrzegł strach. W duchu poczuł ciepło satysfakcji, uwielbiał wzbudzać u innych strach, podziw... szacunek. Wszyscy dookoła zamilkli, przestali się przepychać, rozmawiać, wszystkie oczy wpatrzone były w ową dwójkę, jednak Scar nie myślał o nich, skupił się na małej, bezbronnej osóbce pod jego łapą, tak drobnej, że mógł ją z łatwością zgnieść. Lekki uśmiech pojawił się na jego twarzy - Jestem starszy, silniejszy, mądrzejszy i należy mi się szacunek. - podkreślił ostanie słowo - Zrozumieliśmy się? - dziewczyna pokiwała szybko głową, nie mogła zdobyć się na słowa, nagły atak, niezręczna pozycja oraz ogromny samiec, przygniatający ją do ziemi odebrały jej całą odwagę.
Nagle potężny ryk zatrząsł jaskinią, ostatnie z luźnych kamyczków osypały się na podłogę, wszystkie głowy zwróciły się w stronę szczytu górki, a Scar wycofał się na swoją skalną półkę, w czasie, kiedy Blue zbierała się z ziemi, wspomagana przez przyjaciół i siostrę.
- Proszę o spokój! - rozległ się donośny głos Alfy, odbijający się echem od ścian jaskini. Ostatnie wrogie spojrzenia ostały rzucone w stronę czerwonookiego lwa, po czym wszyscy skupili się na Kibie.
Nikt specjalnie nie lubił Scar'a, miał specyficzny charakter, trochę nieprzewidywalny, jedynymi osobami, które w miarę go lubiły były Heise i Geresu, pochodzące z tego samego rodu oraz znające przyczyny jego zachowania, oprócz nich miał paru kolegów, jednak większość stada trzymała się od niego z daleka. Traktowali go nieco oschle, w sumie, sam się o to prosił, jednak nikt tak naprawdę jeszcze nie postarał się go poznać lepiej, niemalże wszyscy co próbowali poddawli się po paru dniach, oczekując od niego natychmiastowej przemiany. 
- Pewnie niewielu z was wie dlaczego was tu przyzwałem o tak późnej godzinie. - zaczął Gin no Kiba, upewniwszy się, że wszyscy go słuchają oraz, że wszystkie spory i niesnaski ostały uspokojone - Jednak jest to powód najwyższej wagi. - przez zebranych przeszedł zmartwiony szmer, nawet znudzony Scar nastawił nieco ucha - Królewscy zaatakowali granicę lasu! Wycinają drzewa oraz mordują obywateli Zeneek! - wykrzyknął nagle donośnym głosem, a wściekłe warknięcie zagłuszyło nieco jego słowa. Przez zebranych przeszła fala oburzenia i uniosły się krzyki sprzeciwu, a brązowy samiec na skalnej pół wyszczerzył kły, spinając wszystkie mięśnie - CISZA! - Przywódca uspokoił koty, chcąc ciągnąć dalej swą wypowiedź - Za dwa dni i dwie noce odbędzie się zebranie, na którym ustalimi z naszymi braćmi co uczynić. Jednak możliwa jest wojna. - zmartwienie pojawiło się na większościach twarzy u podnóża małej górki, lecz byli też ci, w tym Scar, którzy uśmiechnęli się pod nosem na wzmiankę o złojeniu tyłka Królewskim - Wszyscy obywatele, należacy do wojska, poniżej piątej wiosny mają stawić się z samego rana u swoich dowódców wojsk, odbędzie się małe szkolenie, przypominające podstawowe manewry, jest to rozkaz! - dodał z nutką irytacji, słysząc ciche marudzenia, chciał mieć pewność, że wszyscy są w pełni gotowi na bój - Dziękuję, za waszą uwagę. - po tych słowach zszedł ze swego miejsca i podążył ku wyjściu, ostawiając obywateli Królestwa w pełnym szoku.
Kiedy tylko Alfa zniknął z pola widzenia w jaskini znów podniósł się zgiełk. Niektórzy zbijali się w ciasne grupki, żeby omówić to co właśnie usłyszeli, inni wychodzili, rozmawiając ze sobą nerwowo, a młodziki chełpiły się przed samicami, swymi zdolnościami walecznymi - było wiadome, że większość stada dziś nie uśnie. Scar uśmiechnął się pod nosem i westchnął z rozkoszą, myśląc o nadchodzącej bitwie, która była nieunikniona. Zwlókł swe cielsko na cztery łapy, zeskoczył z półki i w udobruchanym nastroju opuścił Jaskinię Zebrań.


☆★☆★☆★

    Po wysłaniu kruka, by znalazł bliźniaków, Blackdepth popędził ile sił w czarnych łapach na wzgórze. Kiedy wpadł, niczym piorun do centrum, wielu z watahy już siedziało i czekało na niego. Zmartwione spojrzenia padły na niego, a podejrzliwe pomruki  przeszły przez zebranych, gdy trójka Tenaru wyłoniła się zaraz za nim. Czarny wilczur, nie zatrzymując się, wskoczył na wgórze oraz zawył ponownie, przywołując resztki tych, którzy nie usłyszeli pierwszego sygnału. Kotowaci usiedli na krawędzi centrum, nie rzucając się w oczy i patrzyli z wyczekiwaniem na Alfę, który mimo przedchwilowych nerwów teraz siedział dumnie i spokojnie na szczycie wzniesienia, jedyną oznaką zmartwienia były jego czerwone oczy.
Blackdepth zastanawiał się jak ma im to powiedzieć. Nie był pewien ich reakcji, co jeżeli mu nie uwierzą? W sumie, jaką ma pewność, że Tenaru nie kłamią?
"Nie.", Blackdepth zamknął oczy i wetchnął "Kiba nie zniżyłby się do tego poziomu."
Pewność siebie wróciła do niego z powrotem. Ostał Alfą w dość młodym wieku, czasami cała odwaga go opuszczała i wahał się z tym co ma robić, w takich momentach potrzebował chwili zastanowenia. Wiedział, że wataha jest mu oddana, zyskał szacunek i lojaność wielu, pewne było, że co niemiara ruszyłaby z nim na kraniec świata, więc czemu teraz nie mieliby uwierzyć w jego słowa? Przemiótł spojrzeniem po zebranych poniżej wilkach. Doradcy wraz z zastępcą Nigrum'a siedzieli już na swoich miejscach, a do centrum wkraczały ostatki wilków. Nagle głośny szelst piór oraz cień rzucony na centrum spowodowały, że wszyscy podnieśli głowy do góry z lekkim zmartwieniem, które szybko przerodziło się w ulgę.
Dwadzieścia zielonookich kruków zatoczyło parę kół nad głowami wilków, po czym zaczęły opadać, łącząc się w zbytą kupkę. Sylwetki ptaków stały się niewyraźne, zlały się w jedną czarną plamę, która powoli formowała się w sylwetkę wilka. Po kilku sekunadach w samym środku zebranych wilków stanął Karasu ze swym majestatycznym porożem na głowie.
- Możemy zaczynać. - powiedział gładkim głosem i z małym uśmieszkiem na czarnych wargach.
Blackdepth spojrzał na niego nieco rozbawiony, kątem oka dostrzegł czerwony dym, gdzieś w cieniach niedaleko zebranych, który powoli przerodził sie w szarkłatnookiego wilka z czerwonym kapeluszem. Samiec znów przybrał poważny wyraz pyska, Diabro zawsze pojawiał się na zebraniu jako ostani ze wszystkich członków, a jego obecność oznaczała, że nikogo więcej nie brakuje. Zapadła przytłaczająca cisza, nikt nie ważył się nawet odezwać, gdyż wszyscy już czuli, że kroi się coś ciężkiego.
- Moi drodzy. - zaczął spokojnie - Zebraliśmy się tutaj z dość poważnego powodu. - zakłopotane spojrzenia ostały wymienione między paroma wilkami - Gin no Kiba wysłał trzech posłów z dość niekorzystną dla nas wiadomością...
- Którzy wkroczyli na nasz teren bez niczyjego pozwolenia. - warknął Shax, posyłając im wrogie spojrzenie szaro-zielonych oczu.
Mała puma zjeżyła futro, widząc wilka, który wzrostem przewyższał nawet jej Alfę.
- I dobrze, że to uczynili. - powiedział ostro Przywódca, a szary basior spojrzał na niego z mieszanymi uczuciami, po czym położył uszy po sobie i skinął lekko głową na znak, że przeprasza, za swoje zachowanie, Blackdepth westchnął cicho, nie było sensu przedłużać i dobierać słów, żeby złagodzić sytuację - Królewscy wkroczyli na tereny Zeneek, wycinają las i mordują jelenie. - strzelił beznamiętnie, zamykając oczy oraz nasłuchując krzyków dezaprobaty. 
Nagle wściekły ryk uciszył wszystkich.
- Milczeć. - Balckdepth uniósł wzrok i ujżał Shax'a, wypowiadającego te słowa.
- Za dwa dni i dwie noce odbędzie się zebranie, na którym omówimy z resztą jakie kroki uczynić. - kontynuował z lekką wdzięcznością dla szarego basiora - Jednak wydaje mi się, że wojna może być nieunikniona. - szmer przeszedł przez tłum - Jutro wszyscy, należący do wojska, mający mniej niż pięć wiosen wstawią się do Nigrum'a oraz Vocatio na małe szkolenie, przypominające podstawowe manewry. Dziękuję. - tymi słowami zakończył zebranie, zeskakując z górki z brzękiem metalowych łańcuchów i wszedł do jaskini znajdującej się w górce, dając znak ogonem Diego, Talon'owi i Vocatio, żeby poszli za nim.

☆★☆★☆★

    Heise nie umiała tak wytrzymać, co miała robić? Przez dwa dni leżeć w tym samym miejscu i się nudzić? O nie, nie ma mowy. Lwica przeciągnęła się leniwie, wstając, Unda, który zdążył już trochę przydrzemać, uniósł powiekę złotego oka, spoglądając na nią pytająco. Samica kiwnęła głową na znak, że ma iść z nią.
- Po co? - zapytał złotooki, ziewając.
- No wstawaj, no. Nie masz chyba zamiaru tu siedzieć przez dwa dni. - powiedziała i dziubnęła go pazurami pod żebro, żeby przyśpieszyć jego reakcję.
Samiec podniósł się energicznie i spojrzał na nią z lekką pretensją, jednak ona tylko się zaśmiała, ruszając, lecz zanim zdołała przejść dziesięć metrów usłyszała pytanie za plecami:
- A wy dokąd? - Heise odwróciła się, by ujrzeć Hibernis, spoglądającą na nią, wyczekującą na odpowiedź.
- Pozwiedzać. - rzekła krótko.
- Niech idą, co mają innego robić? - odezwał się Kizuato, który również przysnął, a teraz rozdziawiał paszczę, ziewając.
Doradczyni wydawała się rozmyślać przez chwilę, jednak w krótce kiwnęła głową na znak, że mogą iść. Czarna lwica uśmiechnęła się od ucha do ucha i ruszyła raźnym krokiem w nieznane.
- Toooo, dokąd idziemy? - zapytał Unda.
- Przed siebie. - odpowiedziała z uśmiechem.
Heise zastanawiała się jak można mieszkać w takiej odsłoniętej, monotonnej krainie. Aż po horyzont rozciągały się połacie trawy, które w nielicznych miejscach przerywane były drzewami lub krzewami. Nad głową nie było nic, co mogłoby ich osłonić od letniego, palącego słońca, nie dość tego, ciemne futro samicy, pogarszało sprawę. Czuła się tutaj tak dziwnie, odsłonięta, niczym łatwa ofiara dla wroga. To wszystko powodowało, że jej zmysły były wytężone, żeby wychwycić najmniejsze, podejrzane oznaki nieprzyjaciela, zanim on zdążyłby zaatakować. Dziewczyna cieszyła się, że spędzą tutaj tak niewiele czasu, nie wyobrażała sobie, by mogła tutaj mieszkać. Jedyną rzeczą, która jej się tutaj podobała, był to wiatr, który na otwartej przestrzeni szastał z lewa na prawo, niosąc najróżniejsze, ciekawe dzwięki oraz interesujące zapachy, które Heise pochłania nosem, potem wraz z Undą próbowali zgadnąć do czego należy, a tych, których nie potrafili rozpoznać, szybko szli sprawdzić, żeby uzupełnić niewiedzę. 
Po drodze mijali wielu obywateli królestwa, którzy posyłali im nieufne spojrzenia, nie wiedząc zbytnio co tu robią, jednak po paru zadanych im pytaniach ich wątpliwości ostawały rozwiane - przynajmniej po części.
- Kto ostatni na górę ten zgniła wiewiórka! - krzyknęła nagle Heise i popędziła w stronę wielkiego wzgórza, kilkadziesiąt metrów przed nimi. 
Unda potrzebował chwili, żeby zoriętować się co się dzieje, jednak gdy ruszył sprintem szybko dogonił dziewczynę.
Łapy niosły ją same, to było genialne uczucie, zapomnieć o całym świecie oraz ruszyć przed siebie, czuć ten fiatr na twarzy i miękką trawę pod łapami. Nie zauwarzyła nawet, kiedy wybuchnęła głośnym śmiechem, przyspieszając biegu, gdy wkroczyła już na pagórek. Unda, mimo tego, że mógł ją z łatwością wyprzedzić i wygrać wyścig trzymał jej tępo, biegnąc z nią ramię w ramię, również się smiejąc. Dotarli na szczyt weseli, z potarganymi futrami, zapomnieli o rywalizacji, nie zauwarzając nawet kto wygrał, wiatr uderzył w nich chłodnym powietrzem, które dziewczyna pochłonęła całą pojemnością płuc. Lubiła spędzać w ten sposób swój wolny czas, wręcz tęskniła za momentami, kiedy mogła tak biegać w nieskończoność, bez żadnych zmartwień, ani kłopotów, a jedyną rzeczą, o której musiała pamiętać to przyjście do domu na czas. 
"Taaak.",pomyślała "Gdzie te czasy?"
Jednak teraz, kiedy mogła spędzać ten wolny czas z ważną dla niej osbą, był on jeszce cenniejszy. Długo nie chciała się przyznać sama sobie i uwierzyć w rzucającą się w oczy prawdę, czuła coś więcej do złotookiego samca, nie było to tylko koleżeństwo, jednak nie była to też w pełni miłość, pewne uczucie, wachające się pomiędzy przyjaźnią, a zakochaniem.
Nagle samica spojrzała w stronę pałacu, a dech w piersiach jej zaparło. Ujrzała to o czym mówiła Yanshi. Królewscy faktycznie wycinali las, urzywając do tego zniewolonych zwierząt, nawet wilków. Dojrzała martwe ciała jeleni, którzy upadli, desperacko próbując bronić ziem, za które przepłacili krwią, tyle lat temu. Nagle wszystko w niej siadło, oczy zaszkliły się, a oddech przyspieszył. Cofnęła się o parę kroków, nie mogąc oderwać wzroku od tej strasznej sceneri. Samiec przy jej boku również spojrzał tam gdzie ona.
- Chodźmy stąd. - powiedział cicho, a gdy Heise się nie ruszyła szturchnął ją lekko, próbując wytrącić ze skupienia.
- Boisz się? - zapytała beznamiętnie, wpatrując się ciągle w ten sam punkt, a głos, którym wypowiedział te słowa, brzmiał jak nie jej.
- Czego? - niewiedział zbytnio o co jej chodzi.
- Wojny, krwi...śmierci. - wymieniła powoli, cicho, jakby mówiła do siebie.
- Każdy się raczej tego boi. - rzekł Unda - Do tej pory żyliśmy w pokoju i nagle wszystko się gwałtownie zmieniło...
Dziewczyna pokiwała głową, po czym oderwała wzrok od ponurej sceny, zamknęła szare ślepia, potrzebując chwili, żeby nazbierać myśli.
- Ej, a jesteś w pełni gotowy do boju? - zapytała nagle z lekkim uśmieszkiem na ustach, swym normalnym głosem.
- Pewnie, jak... - chłopak niezdołał dokończyć, gdyż czarna samica rzuciła się na niego, zbijając z nóg.
Sturlali się z górki w kłębowisku łap i ogonów, siłując się jak małe kociaki. Kiedy tylko wylądowali na prostej ziemi rozbili się, przystępując do ataku. Co prawda nie urzywali ani kłów, ani pazurów, ale przysporzyli się nawzajem o parę dobrych siniaków. Hiese dopiero teraz zauwarzyła jak dobrze wyszkolony był młody samiec, był szybki i silni, Heise była od niego nieco wolniejsza oraz słabsza - ze wględu na swoje rozmiary, gdyż mogła mu spokojnie przejść pod brzuchem, uchyliwszy lekko głowę - jednak była zwinniejsza. Przemykała mu między łapami, podcinając go, oraz zadając ciosy w delikatny brzuch. Gdyby walczyli na poważnie dziewczyna miałaby już dawno złamany kark, jednak samiec wykrawawiłby się na śmierć, w krótce po tym. Ich zabawa trwała do późnego popołudnia, Heise zdążyła nauczyć się taktyki samca na pamięć, sprawnie omijała jego ruchy lub parowała je. Sama próbowała nieco zmienić wzór swych ruchów, żeby go nieco zmylić, jednak nawet to po jakimś czasie przestało działać na Undę.
W końcu postanowili zakończyć swój mały terning. Rozczepili się na parę sekund - nadszedł czas na ostateczny cios. Dziewczyna ruszyła pędem w jego stronę i skoczyła, to samo uczynił on. Zdeżyli się w powietrzu i spadli z hukiem na ziemię, gdzie przewracali się, czyniąc niezgrabne fikołki, w końcu, kiedy Unda miał ją już przyszpilić do ziemi, samica wywinęła mu potężnego kopniaka w brzuch, który przeważył go na drugą stronę, łapami złapała się jego ramion, wykorzystując środek ciężkości znalazła się nad lwem w ostatniej chwili i przypięła go do ziemi z pewnym siebie uśmieszkiem. Na twarzy Undy pojawiło się zaskoczenie.
- Leżysz. - powiedział triumfalnie, nachylając się nad nim, a po krótkiej chwili zeszła z niego, Unda jednak nie miał zamiaru poddać się tak łatwo, niemalże odrazu powstał na nogi, rzucając się na dziewczynę, jednak ta znów uczyniła ten sam manewr - Leżysz. - powtórzyła z chichotem, spojrzała mu w oczy rozweselonymi, szarymi ślepiami, Unda był widocznie niezadowolony, jednak szybko na jego twarzy pojawił się przebiegły uśmieszek, a w złotym oku dziwny błysk, który samica dojrzała i spojrzała na niego zaciekawiona.
- Ah tak? - zapytał po chwili, po czym jednym sprawnym ruchem tylnych łap podciął dziewczynie nogi, straciwszy równowagę upadła z zaskoczeniem na lwa, a ich nosy ponownie się zetknęły - Ty też. - rzekł, widocznie zadowolony z siebie.
Dziewczyna zarumieniła się. Cała pewność siebie nagle z niej uleciała, spuściła wzrok, uśmiechając się niepewnie oraz cofnęła głowę. Chciała wstać, jednak lew delikatnie ją przytrzymał, dając znak, że kompletnie mu ta pozycja nie przeszkadza. Heise westchnęła cichutko, rozluźniła się nieco, w sumie, jaką miała potrzebę wstania? Mogła równie dobrze poleżeć. 
Serce zabiło jej mocniej, a oddech przyspieszył nieco. Czuła się niezręcznie, to fakt, ale coś powodowało, że nie wstała i nie uciekła. Miłość? Nie, szybko odrzuciła tą myśl w zakamarek głowy, myślać, że to absurd. 
Pod swoim ciałem czuła wyraźny zarys mięśni Undy, sylwetkę godną wojownika. Unikała kontaktu wzrokowego, zastanawiała się przez chwilę dlaczego, bała się tego co ujrzy w jego oczach? Nie... bała się tego co on mógł ujrzeć w jej oczach...

Wystąpili:
Hibernis


Karasu
Kizuato
Unda
Blue
Shax
Gin no Kiba

piątek, 25 lipca 2014

Szybki Powrót

  Niebo przy wysokich szczytach gór było szare, jednak z czasem stawało się coraz jaśniejsze. Po burzy chłodny wiatr mocno targał im futra, musieli się postarać by nie oderwać się od ziemi. Liście przemykały szybko muskając ich.
  Nagle zatrzymali się, spoglądając w górę.
  Czarny, połyskujący ptak z zielonymi oczami zataczał koła, zbliżając się do lądowania. Nadal trzepocząc skrzydłami ostał na ziemi przed nimi. To nie był ten Kruk, tylko Karasu. 
"O cóż może chodzić?" pomyślał zirytowany Nigrum.
-Musicie wracać, Nigrum'ie i Arenam'ie. Bardzo pilna sprawa; na polecenie Alfy.- Karasu zmrużył ślepia, czekając na odpowiedź.
"No, nie! Tylko nie to!!!" zawył w duszy Nig. Spuścił i pokręcił łbem.
-Dobrze wracamy. Zaprowadzisz nas do Blackdepth'a?- mruknął Arenam, zrezygnowany tak samo jak brat. Maledictionem popatrzył na nich z umiarkowanym zainteresowaniem.
-Male, widocznie tutaj musimy się rozstać...- smutno oznajmił Nig.-  Przepraszamy, że zmarnowaliśmy twój cenny czas...
-Nie ma sprawy. Mój uczeń i tak jest zajęty.- uśmiechnął się, by dodać im otuchy.
-Możemy już wracać?- wtrącił zniecierpliwiony Karasu.
-Tak, tak... Już idziemy...- odparli chórem bracia.- Żegnaj Male.
-Żegnajcie.- i już go nie było. Rozpłynął się niczym duch. Zawsze dziwili się jak on to robi.
Karasu nie czekając na nich, rozłożył, zatrzepotał skrzydłami i już wzbił się w górę. Bliźniacy nie ukrywali swojej irytacji i rozczarowania, gdy biegli za krukiem.

***

  Unda biegł koło Heise między drzewami, przeskakując powalone drzewa i samotne pnie. Biegli z wiatrem, które jakby dodawało im skrzydeł. Od kilku minut biegli za rosłym łosiem. Jego masa była teraz wadą. Biegł coraz wolniej, dysząc. Gdy zauważyli tę zmianę przyspieszyli, jakby dostali nowych sił. 
  Unda dał znak Heise, żeby skoczyła na grzbiet zwierzyny. Kiedy tylko to wykonała (a muszę dodać, że z wielką gracją, jednocześnie mocno i głęboko wbijając pazury), on od razu zrównał się z nimi i odbił się na łosia, przy okazji wgryzając mu się w gardło. Siłą rozpędu i masą zatoczył łuk, jak na linie, jednak z trudem zdołał lekko przechylić ofiarę. Zwierzęciu poślizgnęła się pęcinka i uderzył z głuchym łoskotem o poszycie. Podczas upadku Heise wskoczyła na bok zwierzęcia, unikając zmiażdżenia i tam ostała. Unda leżał w niewygodnej pozycji na plecach z głową odchyloną do tyłu. Cały czas mocno zaciskał szczęki na szyi. Łoś ryknął w agonii i wziął jeszcze kilka ostatnich, urywanych oddechów. Unda w końcu puścił, przeturlał się i wstał. Otrzepał futro i z zakrwawionym pyskiem uśmiechnął się do samicy.
-Niezła robota, Heise- pochwalił ją.
-Ty też nieźle się spisałeś...- delikatnie odwzajemniła uśmiech.- Kto idzie po resztę? Czy zanosimy łosia?- zmieniła sprawnie temat.
-Wątpię, bym nawet ja dał radę przenieść tak dużą zwierzynę...- zaśmiał się, Heise mu zawtórowała- Mogłabyś pójść po nich?- poprosił.
-Dobra.. Niedługo wrócę, a ty nie tykaj jedzenia!- uprzedziła go żartobliwie, grożąc mu palcem. Ruszyła truchtem, który po chwili przerodził się w bieg. Patrzył za nią dopóki nie zniknęła mu z oczu.
"Jest taka piękna! Ma w sobie tyle gracji jak nikt inny!", pomyślał i pokręcił łbem z iskierką w złotookich ślepiach, a niebieska grzywa opadła mu na oczy. Położył się obok ofiary z cierpliwością, oblizując pysk z krwi.
  Po niedługim czasie z zarośli wyszła grupka kotowatych, na której czele szła Heise. Za nią maszerował biały tygrys- Vis, Hibernis o złocistym futrze i beżowy lew- Kizuato
-Nieźle się spisaliście- pochwaliła ich Doradczyni, jednak nie okazywała swoich emocji.
-To samo mówiłem Heise!- zaśmiał się Unda, wstając.- Hibernis, zacznij.- odszedł na bok. Lwica bez słowa z kamiennym wyrazem pyska podeszła i wzięła pierwsze kęsy. Po chwili dołączyli się Kizuato, za nim Vis, potem Heise, a na końcu Unda z nieobecnym wyrazem pyska.
  Rozmyślał o lwicy z ciemnym futrem, z którą upolował to oto zwierzę. Była doprawdy niezwykła, chociaż nieśmiała. Tak, zauroczył się w niej. Wcześniej jej nie zauważał, dopóki nie zaczęła wykazywać się na ćwiczeniach. Uczyła się trochę szybciej niż inni, zawsze dodawała jakieś ruchy od siebie. Doprawdy pomysłowa. I wtedy się zaczęło. Na samą myśl o tamtych dniach, prychnął cicho pomiędzy jednym kęsem, a drugim.
  Gdy w końcu skończyli się posilać, z pełnymi brzuchami skierowali się w miejsce, na którym mieli czekać na poranny patrol. Hibernis martwiła się czy zdążą. Szła szybko jako pierwsza, za nią w milczeniu Vis z Kizuatem, a na końcu Heise i Unda. Próbował z nią nawiązać rozmowę, jednak czuł się lekko skrępowany, więc wychodziło mu to nieudolnie. Lwica chyba była jeszcze bardziej zawstydzona niż sam lew.
  Kiedy dotarli na miejsce, z daleka zauważyli trzy rosłe jelenie i jedną łanię. Poczekali aż się zbliżą. Dopiero wtedy Doradczyni przemówiła.
-Witam. Jestem Hibernis, Doradczyni Alfy Tenaru. Ze mną jest Vis, Kizuato, Heise i Unda. Przynosimy wieści od Gin no Kiba dla Anure.
Odpowiedział jej samiec, który stanął przed nimi wyraźnie zostawiając tamtych z tyłu tak samo jak lwica. Miał szaro- białą sierść, ciemne pręgi na wszystkich czterech pęcinkach, czarną grzywę, ogon i poroże. Ciemnoszare oczy patrzyły na nią przenikliwie.
-Witam. Przewodzę dzisiejszym porannym patrolem. Jestem Loco. Cóż to za wiadomość?- odparł lekko ochrypłym głosem.
Zwięźle opowiedziała o co chodzi. Nie okazywał żadnych emocji. Po chwili zastanowienia, odpowiedział:
-Dobrze. Zaprowadzimy was do Alfy, ale macie nie wywijać żadnych numerów. Czy to jasne?
-Oczywiście.
  Loco stanął na czele Tenaru. Po lewej szedł cały czarny łącznie z porożem jeleń, po prawej biała łania z czarną grzywą, ogonem i rogami, a za nimi kościsty samiec z rogiem niczym miecz. Cały był w ciemnych barwach, jednak gdzieniegdzie można było dostrzec szare ubarwienie.
  Słońce schowane było za biało- szarymi chmurami na również szarym niebie. Liście biegały po ziemi popędzane silnym wiatrem, który również smagał ich raz po raz. Od czasu do czasu mżyło. Chłodna pogoda utrzymywała się po niedawnej burzy.
  Loco szybko i sprawnie poprowadził ich skrótami do centrum terenów Zeneek. Wydawało się, że mógłby iść z zamkniętymi oczami, a i tak by trafił. Była to polana otoczona bardzo rzadkimi drzewami, na środku której stał dąb wysoki na jakieś kilka metrów z szerokością na dwa metry. Rozłożysta, gęsta korona drzewa tworzyła naturalny daszek. W pniu dębu była wydrążona siłami natury dziura. Dzięki niej można było wejść do środka.
  Przywódca porannego patrolu zostawił ich z resztą straży na skraju polany, a sam podszedł do ogromnego drzewa. Stanął przed wejściem na jakieś półtora metra i oficjalnym tonem, powiedział:
-Alfo Zeneek. Gdy robiliśmy obchód na granicy spotkaliśmy delegację z Tenaru. Mają dla Alfy ważną wiadomość.
Po tych słowach z pnia dębu wyszedł rosły jeleń z rozłożystym, ciemnoszarym porożem. Sierść miał beżową gdzieniegdzie z plamkami bieli. Również beżowy był gęsty ogon (tyle, że trochę jaśniejszy) i sierść na klacie piersiowej, która zastępowała grzywę. Jego postawa była godna przywódcy.
-Jaką to wiadomość?- donośny głos rozległ na polanie, na której byli obecni tylko Tenaru i poranna straż. Zwracał się do Loco, który od razu powtórzył prośbę Gin no Kiba o zebraniu (teraz już) za dwa dni i jedną noc.
-Z jakiegoż to powodu ma się odbyć zebranie?
Loco opowiedział o tym jak Królewscy wycinają drzewa i o obecnej tam sytuacji. Alfa Zeneek spojrzał w kierunku granicy i uśmiechnął się tak, że nikt tego nie zauważył. Kiwnął delikatnie łbem.
-Dobrze. Będziemy. A wy możecie tu ostać do czasu zebrania. Witajcie w naszych skromnych progach! Będziecie nocować tutaj, wokół dębu na polanie. Loco, idź dokończ patrol na granicy. Nie powinni sprawiać kłopotów, prawda?- spojrzał wymownie na Tenaru.
-Prawda.- odpowiedziała Hibernis, pierwszy raz odkąd się tu zjawili.- Dziękujemy za uprzejmość, Alfo.
Anure nie odpowiedział i wszedł z powrotem do dębu, a Loco wziął trójkę pozostałych Zeneek i skierowali się do granicy. Hibernis ułożyła się najbliżej pnia wraz z Vis'em i Kizuato wyraźnie coś omawiając po cichu. Heise ułożyła się trochę dalej, a Unda z wielką chęcią chciał jej dotrzymać towarzystwa. Położył się obok niej i spojrzał jej w oczy.
-Nie jestem przyzwyczajony do spania pod gołym niebem, a ty?- jego pysk wykrzywił ledwo dostrzegalny grymas niezadowolenia. 
Wypowiedział te słowa cicho; nie chciał obrazić Anure. Skinęła łbem i spuściła odruchowo wzrok. Zapadła pomiędzy nimi niezręczna cisza. Nie za bardzo wiedział co powiedzieć więcej.

***

  Tymczasem bliźniacy wraz z krukiem dotarli na plac. Powitała ich pustka i cisza ogarniająca miejsce dla Alfy, półkę doradców i przywódców oraz plac dla reszty wilków z Królestwa. Jednak Karasu się tym nie przejmował i leciał dalej prowadząc ich do jaskini wewnątrz górki.
  Po kilku minutach stali już w progu. Kamienne ściany, podłoże i sufit były chłodne z nieregularnymi kantami. Słabe światło dzienne wpadało przez wejście i zobaczyli, że w środku naprzeciwko wejścia siedział czarny basior z czerwonymi oczami- Blackdepth. Jego pysk ukazywał lekki smutek, jednak na razie nie wiedzieli dlaczego. Po jego prawicy był ciemnoszary wilczur z granatową grzywą o szarych oczach- Indietro, a po lewicy brat Blackdepth'a- Talon. Również szary wilk, jednak on miał gdzieniegdzie białe futro. Zielone oczy były wbite w przybyłych. Karasu stał przed bliźniakami, którzy zdali się teraz na kruka.
-Alfo. Przyprowadziłem ich tak jak prosiłeś.- Karasu skinął małym, kruczym łebkiem.
-Dobrze. Możesz już iść, Karasu. Dziękuję.
Kruk ponownie skinął łbem i odleciał w kierunku szarego nieba. Bliźniacy pozdrowili przywódcę i usiedli w kole. Ukrywali swoje zaciekawienie pod kamienną maską.
-O co chodzi, Alfo?Jakże ważny powód skłonił cię do naszego wezwania?- oficjalnym tonem odezwał się Nigrum. 
-Wezwałem was, ponieważ powstał bardzo poważny problem. Indietro? Powiedz im o co chodzi.- skinął na wilczura z granatową grzywą, a ten opowiedział o tym jak Królewscy wycinają drzewa i o niedługo wyczekiwanym zebraniem z Alfami wszystkich królestw. Gdy skończył, Alfa znów przemówił:
-Tak więc już chyba wiecie, dlaczego was wezwałem, prawda?
Nigrum skinął w zamyśleniu łbem i zastanawiał się co zrobić. Po chwili odparł:
-Mój brat chyba nie może już dłużej zostać?- kiedy Alfa potwierdził, kontynuował- W takim razie mogę mu coś przekazać na osobności i zaczniemy spotkanie?- poprosił.
-Oczywiście, ale nie za długo.
Arenam pożegnał Alfę. Nigrum skinął na brata i obaj wyszli z jaskini odprowadzani trzema cierpliwymi spojrzeniami, znowu wystawieni na smagnięcia chłodnego wiatru. Kilka kropel zrosiło okolicę i ustało. Spojrzał Arenam'owi w oczy.
-Pójdziesz teraz do Kruka i wyślesz wiadomość do pałacu. Powiesz, że nie będziemy mogli przybyć, ponieważ musieliśmy wracać do Królestwa. Przeproś ode mnie Lunę i bądź w pobliżu, okey?
-Dobrze, bracie. Zajmie mi to chwilę- mrugnął do niego porozumiewawczo i zniknął w zaroślach. Nigrum uśmiechnął się lekko i wrócił do środka.
Rozpoczęło się spotkanie.

***

  Arenam pędził w kierunku fioletowej roślinki Kruka. Gdy ją ujrzał z odległości kilku metrów, gwałtownie zaczął hamować zapierając się wszystkimi czterema łapami. Zostawił po sobie głębokie bruzdy, ale nie zwracał na to uwagi. Słyszał szum rzeki, bezlitosny wiatr, który szumiał wśród koron drzew i odległe ćwierkanie leśnych ptaków. Nigdzie nie mógł wypatrzyć Kruka.
  Podszedł do roślinki i usiadł zniecierpliwiony. Czarna grzywka przykleiła mu się do czoła. Zwykle, gdy do niego przychodzili był na miejscu. A teraz? "Gdzie on się podziewa?", zastanawiał się gorączkowo.
  Dopiero po jakiś dziesięciu minutach znad rzeki przyleciał Kruk. Miał tak samo połyskujące, czarne pióra jak Karasu, jednak różnili się kolorami oczu. Wilczur miał zielone, a ten tutaj złociste. Ostatni raz zatrzepotał skrzydłami i wylądował przed wilkiem o brązowo- białym futrze.
  Arenam spojrzał na niego błękitnymi ślepiami, nie ukrywając irytacji. Zamachał ogonem, rozgarniając przy okazji trochę ziemi.
-Wreszcie jesteś! Gdzieś ty był?
-Też się cieszę, że cię widzę...- mruknął- Nie twój zakichany interes. O co chodzi?- Kruk zmienił temat.
-Przekażesz wiadomość do pałacu.- powtórzył treść i od kogo jest ta wieść, i spytał- Co chcesz za to?
Po chwili zastanowienia, odparł:
-Upoluj mi dwa zające.
-Czemu dwa?- spytał z lekkim zaskoczeniem w głosie Arenam.
-Ponieważ byłeś wobec mnie nieuprzejmy.- zmrużył złote ślepia.
-Od kiedy to zwracasz na coś takiego uwagę?- teraz był jeszcze bardziej zaskoczony niż przed chwilą.
-Nie przeginaj! Chyba, że chcesz upolować trzy!- zakrakał wściekle Kruk i załomotał skrzydłami.
-Dobra, dobra... Już idę...- burknął pod nosem wilczur i wstał. Pobiegł w las, zostawiając ptaszysko same. Kruk położył się na ziemi, chowając pod siebie nóżki. Był zadowolony z ubitego targu. Ten drugi zając i tak nie był dla niego, ale musiał go mieć. Na prezent.
  Po kilkunastu minutach Arenam wrócił do Kruka z dwoma zającami w pysku. Położył przed nim zapłatę i czekał co powie ptak.
-Dobrze... Możesz już iść. Bądź pewny, że wieść dotrze błyskawicznie do pałacu.- wstał, chwycił zające i schował je do dziupli. Wilk pobiegł z powrotem w kierunku górki, chcąc dotrzymać drugiej części obietnicy złożonej bratu.



Blackdepth


Kizuato
Wystąpili:

Karasu


Talon
Heise
Indietro
Vis

Maledictionem
Hibernis