poniedziałek, 5 stycznia 2015

Akcja ratunkowa

        Tenebrarum patrzył na nią zaskoczony. Nikt nigdy go o to nie pytał. W głowie zrobił mu się mętlik, zaniemówił. Potrząsnął grzywą i cofnął się dwa kroki.
- Czemu mnie o to pytasz?- znowu założył na pysk maskę, tak by lwica nie zobaczyła jego bójki z własnymi myślami. Wzrok stał się twardy, przyszpilił ją nim do ziemi.
- Bo nigdy nie widziałam, żeby ktoś tak świetnie walczył! Jesteś samoukiem czy ktoś cię tego nauczył?- Safiru wstała, otrzepała się i patrzyła na niego z błaganiem w oczach.
- Nie.- odpowiedział zdecydowanie, jednak nie do końca był pewien dlaczego tak powiedział. Ruszył przed siebie pewnym krokiem, minął lwicę i szedł dalej wbijając wzrok pod łapy. Chwilę później usłyszał kroki i przed nim wyrosła jak spod ziemi Safiru. Zatrzymał się gwałtownie i spojrzał jej w oczy, w których dostrzegł jeszcze bardziej uporczywe błaganie niż wcześniej. Zirytowany znów wyminął lwicę.
- Nie.
Jednak po chwili lwica znowu zrobiła to samo.
- Proszę, obiecuję, że będę szybko się uczyć.
Zatrzymał się i cofnął dwa kroki.
- Nie masz wpływu na to czy będziesz się szybko uczyć, czy też nie. A ja nie mam zamiaru sprawdzać jak jest. Chyba że...
- Chyba, że co?- spytała z nadzieją.
- Mogę cię uczyć pod jednym warunkiem.- zrobił krótką pauzę- Jak mnie zostawisz w spokoju to mogę cię uczyć.- uśmiechnął się sztucznie i zawrócił z wyrazem znudzenia na pysku.
Słońce wyszło zza chmur i oświetliło równinę niczym reflektor scenę. Zamiast wiatru były jedynie lekkie podmuchy chłodnego powietrza. Tene usiadł i wystawił pysk do słońca, zamknął oczy, próbując pomyśleć nad jej pytaniem.
Gdyby się zgodził, to co by ściągnął sobie na łeb? Rozentuzjazmowaną nastolatkę czy rozpieszczonego bachora? Nie znał jej, więc nie wiedział. Gdyby się zgodził, to czy dałby sobie radę jako nauczyciel? Czy dałby radę przekazać swoje umiejętności komuś innemu? Za dużo było pytań. Za dużo było "gdyby"... Zagłębienie się w swoje myśli tak naprawdę niewiele mu dało. Był roztargniony, niepewny i... zaintrygowany. Zaintrygowany tym co by było, gdyby ją wziął pod swoje skrzydła. 
Wtem prawdziwa odpowiedź sama mu się nasunęła.
 Safiru w tym czasie podeszła i usiadła naprzeciw niego, obolała po niedawnej bójce. Nie odpowiedziała na jego "warunek". Gdzieś tam była pewna, że Tene tak naprawdę się jeszcze zastanawia i dlatego sobie jeszcze nie poszła. Gdy Tenebrarum opuścił łeb i spojrzał jej w oczy, spytała z nadzieją w głosie:
- To jak będzie?- zamerdała ogonem niczym pies.
- Dobra. Będę cię uczył, ale pod jednym warunkiem.- Safiru podskoczyła z radości, jednak gdy usłyszała, że ma warunek, stanęła i spojrzała na niego ciekawie, ledwie chowając entuzjazm do kieszeni.
- Jak uznam, że się nie sprawdzam albo uznam, że nie czuję się na siłach to kończymy. Jasne?
- Jasne! Jasne! Jasne!- podskakiwała wysoko w górę jak sprężyna. Była tak szczęśliwa, że nie dało się tego opisać słowami. Lew jedynie uśmiechnął się lekko pod nosem i wstał.
- Zaczynamy jutro o piątej rano, tutaj. Okay?
- Tak, tak, tak!- kiwała szybko łbem na znak zgody.
- To do zobaczenia jutro.- z uśmiechem na pysku, odwrócił się i pokręcił łbem. "Co ja właśnie zrobiłem?", ruszył przed siebie, niepewny jutra, a Safiru dalej skakała z radości.

******

        Dużo czasu nie upłynęło jak Unda zaczął otwierać powoli oczy. W głowie mu dzwoniło, był słaby i obolały, jednak po większym wysiłku udało mu się usiąść. Rozejrzał się nieprzytomnym wzrokiem.
- Heise...?- powiedział słabo w pustkę, zachrypniętym głosem. W gardle paliło i wszystko w nim wołało, żeby się napić. Gdy nikogo nie zauważył, rozpacz chwyciła go za serce, złote oczy pokryły się łzami, jednak szybko je odgonił mrugając. Dźwignął się z jękiem, łapy mu się trochę trzęsły. 
"Gdzie ona jest? Gdzie ją zabrali? Co mam zrobić?!" Przymknął oczy, żeby się uspokoić choć trochę. "Muszę wrócić do Doradczyni! Powinna mi pomóc!" Był wściekły na siebie, że nie dał rady obronić Heise. 
Adrenalina popłynęła mu żyłami, rozeszła się szybko po całym ciele i Unda zapomniał o bólu. Ruszył w kierunku Dębu, najpierw truchtem, który po chwili przerodził się w bieg. 
Upłynęło mniej więcej dziesięć minut, jak został zmuszony zwolnić tempa. Rozmyślał o bójce, analizował czy mógł coś zrobić lepiej. Zadręczał się, obwiniał, wściekłość w nim rosła z każdym krokiem. Jak mógł być taki słaby w tamtej chwili? No jak?! Potrząsnął łbem.
Księżyc był w pełni, toteż lew widział wszystko jak na dłoni. Gwiazdy migały, wiatr ucichł, lecz nadal wiał, noc była ciepła. Było cicho, aż zbyt cicho.

***

   Po jakiejś godzinie, może więcej, może mniej zauważył Dąb. Wszyscy smacznie spali. Przyśpieszył jeszcze kroku, by jak najszybciej się tam znaleźć. Gdy był już blisko, tak blisko, by mogli usłyszeć jego głos, zawołał:
- Hibernis!- i padł na ziemię, dysząc. Chwilę później zauważył nad sobą Doradczynię ogarniętą przerażeniem oraz zmartwionego Kizuato i Vis'a.
- Ja.. ja przepraszam, ale... nie udało mi się jej obronić. Przepraszam...- wysapał. 
- Co się stało?
- Za.. zaatakowali nas. Były to ogromne lwy... Nie dałem rady...
- Dobrze, już, uspokój się i weź się w garść!
- Zabrali ją. Heise.
Hibernis wciągnęła ze świstem powietrze.
- Jak to ją zabrali?
Unda spojrzał na Doradczynię. Wcześniej udało mu się usiąść.
- Normalnie!- warknął. Hibernis spojrzała na Kizuato i Vis'a przejęta tą całą sprawą.
- Trzeba ją odbić. Jednak będziemy potrzebowali wszelkiej pomocy. Najlepiej ze strony Zeneek. Idziemy do Alfy.- odwróciła się i ruszyła w stronę Dębu, za nią Kizuato, Vis, a na końcu ranny Unda.
Księżyc zaczął się chować, nadciągał świt. Wiatr ucichł całkowicie, zapowiadał się upalny dzień. Gwiazdy gasły, jakby tracąc nadzieję. Tylko na co?
Stanęli przed Dębem i... nie wiedzieli za bardzo co zrobić. Po namyśle, Hibernis podeszła jeszcze bliżej.
- Alfo.- powiedziała to niepewnie, aczkolwiek na tyle głośno, by Anure ją usłyszał. Usłyszała po chwili stuknięcie porożem i cofnęła się między Vis'a i Undę, Kizuato stał przy złotookim. Długo nie zajęło jak przed nimi stanął Alfa Zeneek. Trochę śpiący, jednak nadal olśniewał majestatem godnym przywódcy. Zarył lewym, przednim koytem w ziemi, zostawiając zagłębienie. Widać było, że był trochę zirytowany tą pobudką. Spojrzał na lwy i od razu zauważył rany na ciele Undy oraz to, że... brakowało lwicy.
- Co się stało?- zmrużył lekko swoje ciemne ślepia.
- Zaatakowano Undę i Heise na waszym terenie.
- Przez kogo? Kto ośmielił się wtargnąć na moje ziemie?
- Ogromne lwy. Było ich pięciu.- odpowiedział z goryczą za Hibernis, Unda.
- Pięciu ogromnych samców?- chciał upewnić się Alfa. Lew jedynie pokiwał łbem. Anure odwrócił od nich wzrok i zamyślił się. Kogo zabrać? Kalkulował, przeglądał w pamięci obrazy Zeneek, którzy by się nadali. W końcu wybrał. Zaryczał, wkładając w to całą swoją prośbę o przybycie. Wiedział, że jelenie go zrozumieją.
Po kilku minutach usłyszeli dudnienie. Z pomiędzy drzew wyłonił się wcześniej im poznany Loco, Suberia, za nimi pojawił się jasnobrązowy z białymi plamkami, grzywą, porożem i ogonem jeleń- Fortitudo, ogromny beżowy samiec z beżowo-czarną grzywą i ogonem- Mane, dalej biało szary z czarnym porożem Cuore, brązowy z nieco jaśniejszą grzywą Himitsu, ciemny z szeroką klatą i paskami na tylnych pęcinkach Fuerte, samica z wystającymi żebrami i pomarańczowymi dwoma plamami- Kodaav i Frost ze swoim białym, potężnym, ostrym porożem.
Zatoczyli łuk za lwami wężykiem, robiąc tym samym ogromne wrażenie, albowiem wszystkie Zeneek, które się pojawiły na zawołanie Alfy były potężne i silne oraz niemałego wzrostu. Ustawili się w półokręgu za Undą, Hibernis, Vis'em i Kizuato. Jedyny, który ośmielił się odezwać był oczywiście Loco.
- Wołałeś, Alfo.- rzucił spostrzegawczo. Był ciekaw o co chodzi, że woła ich tuż przed świtem. No i te lwy. Oczywiście musiały coś zmajstrować. Po chwili jednak zauważył brak jednej z lwic oraz rany na ciele samca z niebieską grzywą. Zmarszczył brwi.
- Wołałem. Trzeba pomóc lwom. Zostali zaatakowani przez bardzo duże lwy. Zabrali Heise, jedną z lwic, która jest pod opieką Hibernis. Są na naszych terenach, więc my powinniśmy zapewnić nietykalność.- zrobił pauzę. Po chwili skierował się do Undy, który był uczestnikiem tego nieszczęsnego wydarzenia.- Pamiętasz, w którą stronę sobie poszli?
- Raczej tak...- rzucił z wahaniem.
- Raczej?
- Jak będziemy już na miejscu to pewnie sobie przypomnę albo po prostu wytropimy ich. Kizuato.- zwrócił się do lwa, który nic się nie odzywał. Był zaskoczony tym wydarzeniem.- Byłeś tam. Znalazłeś nas, więc może poprowadzisz?- spytał go, a w jego głosie słychać było błagalną nutę.
- Jasne, mogę spróbować ich wytropić potem.
- Świetnie. Idziemy, Alfo?- Hibernis spojrzała na Anure.
- Oczywiście. Kizuato, ty idź pierwszy, za tobą będzie iść Hibernis, Vis i Unda. Dasz radę iść?
- Jasne.- pokiwał energicznie łbem. Adrenalina znów zaczęła buzować, chciał jak najszybciej odbić Heise.
- Ja będę szedł obok lwów, a wy- spojrzał teraz na Zeneek, które poszły by w ogień za swoim przywódcą, które nie zawahały się przyjść. Wciągnął powietrze.- Będziecie nas otaczać. Jako ochrona.
Zeneek zgodnie pokiwały łbami.
- No to ruszamy. Mamy tylko jeden dzień i jedną noc. Trzeba się pośpieszyć.

***

   Kiedy dotarli na miejsce, słońce pokazało się już całe, jednak nadal szło w górę. Niebo zabarwiło się na pomarańczowo i różowo, jednak dla Undy nie było to zbyt pocieszający poranek. Nie bez Heise. Wiatr znowu powrócił, silniejszy niż wcześniej. Przyjemnie chłodził futra, lwów i jeleni współpracujących jak jeden mąż.
Kizuato szukał tropu, lecz nie trwało to dłużej niż dziesięć minut, albowiem ten lew miał bardzo dobry węch.
- Tędy!- zawołał na resztę grupy. Ruszyli za nim niczym burza.

***

   Po zmianie otoczenia zauważyli, że wyszli z terenów Zeneek. Zamiast równin, nielicznych drzew i krzewów, pojawiły się dość gęste lasy i skalista ziemia, przez co słychać było stukot kopyt. Rozglądali się uważnie i starali się chodzić jak najciszej.
Unda cały czas analizował tamtą walkę. Zarzucał sobie nieporadność. Ale co raz częściej dochodził do wniosku, że tak musiało być... Nie za bardzo wiedział co o ty myśleć. Powinien się skupić na akcji, a nie na przeszłości, jednak to było trudne.
Wtem jego rozmyślania przerwał szelest i przed nich wyskoczył rosły czarny lew z lodowato niebieskimi ślepiami i bujną grzywą. Miał surowy i nieprzyjazny wyraz pyska. Zmierzył grupę uważnym spojrzeniem.
- To jeden z tych co nas zaatakował.- szepnął Unda do Hibernis, która przekazała to Alfie Zeneek.
Bental- ten czarny lew, co zagrodził im drogę- zastanawiał się w duchu. Rozpoznał złotookiego, krew na jego ciele się skrzepła, wyglądał mizernie. Pomóc, nie pomóc..? Potrzebował chwilki, by powiedzieć...:
- Chodźcie- mruknął. Odwrócił się i ruszył cichutko niczym myszka. Pozostali niepewnie podążyli za nim. Po chwili przybyły mruknął przez ramię- Wiem gdzie jest wasza przyjaciółka.
Na te słowa Unda się ożywił. Wysforował się i szedł teraz nieco przed Kizuatem. Obserwował czujnie i uważnie czarnego, rosłego samca, który go tej nocy zaatakował wraz ze swymi kompanami.
Szli ścieżkami znanymi tylko Bentalowi. Prowadził ich ukrytymi drogami do jaskini gdzie była Heise. Jako wysoko postawiony w hierarchii wiedział więcej niż inni. 

***

   Gdy zauważyli jaskinię oraz centrum obozu Dansei, Bental się zatrzymał, a za nim reszta zgrai. Samiec odwrócił się do jeleni i lwów.
- Trzeba będzie wedrzeć się siłą. 
- Czemu w ogóle nam pomagasz?- wypalił Anure i Unda jednocześnie. Złotooki spojrzał zmieszany na Alfę Zeneek, lecz ten nie odwzajemnił jego spojrzenia, tylko wpatrywał się w Bentala.- Jak się zwiesz, tak przy okazji?
Bental zacisnął zęby zirytowany.
- Jestem Bental. A dlaczego wam pomagam, to nie musicie wiedzieć. Wracając do tego co chciałem powiedzieć- strategia tutaj się nie przyda, potrzebny spontan, ale też nie można latać gdzie się chce.
- Dlaczego mamy ci ufać?- znów przerwał Anure.
- Jak chcecie odzyskać swoją przyjaciółkę, to nie macie wyjścia- przewrócił oczami zniecierpliwiony.- Ten.. z niebieską grzywą... jak ci tam?
- Unda.
- Unda- prychnął.- No to Unda i...- spojrzał na Doradczynię, Kizuato i Vis'a.
- Hibernis, Kizuato i Vis.- odpowiedziała lwica, wskazując po kolei.
- No to, Unda, Hibernis, Kizuato i Vis wezmą przyjaciółeczkę, a reszta zajmie walką inne lwy oraz Alfę. Zaprowadzę was do tej jaskini. Musicie być przygotowani, bo rozpęta się tam piekło, a ta twoja luba- spojrzał na Undę- może nie być w najlepszym stanie.
- Co masz na myśli?
- W nie najlepszym stanie zdrowotnym i psychicznym. 
Unda zaniepokoił się na tę myśl. "Co oni jej tam robią?"
Bental wyjaśnił kilka rzeczy i ruszyli dalej.

***


   W centrum Dansei wbiegli Fortitudo, Mane, Cuore, Fuerte z Anure'em na czele. Lwy obejrzały się zaskoczone, co było na korzyść Zeneek, działających jako tarany. Wybuchło zamieszanie. Kilka lwów już pocałowało ziemię z hukiem.
Za nimi popędził Frost dźgając powalone lwy, wtem dogonili go Kodaav, Himitsu, Suberia i Loco wywołując jeszcze większy zamęt wśród gigantycznych lwów Dansei. Wtedy Bental dał znak Undzie, Vis'owi, Hibernis i Kizuato by poszli za nim do jaskini. "Gdzie jest Alfa?" zaniepokojony myślał Bental. 

Cicho, bokiem przemknęli się do jaskini. W środku zauważyli stertę kości i mikroskopijnych wielkości strumyczek. Sklepienie było wysoko, jednak dało się dostrzec zwisające z niego stalaktyty. Po prawej zauważyli kolejne wejście, mniejsze od głównego. Gdy tam weszli najpierw zauważyli posłanie z mchu i trawy, potem strumyczek, a w końcu leżącą i szlochającą przy jednej ze ścian Heise.
- Heise!- wykrzyknął Unda i podbiegł do niej. Pochylił się nad nią, a ona podniosła łeb i zaskoczona spojrzała na niego.
- Unda? Co ty tu robisz?- spojrzała za nim i ujrzała Hibernis, Kizuato, Vis'a i Bentala, po czym wróciła do niego wzrokiem.
- Później ci wyjaśnię, wstawaj trzeba zwiewać stąd zanim nas złapią.
Nic nie odpowiedziała, wstała i wraz z Undą wróciła do reszty.
- Zbieramy się stąd- Bental zawrócił i ruszył do wyjścia. Lwy z wyprawy obrzuciły Heise współczującym spojrzeniem i poszły za Bentalem. Na końcu poszli Unda i Heise.
Gdy już wyszli z jaskini, Heise zauważyła jedną wielką bitwę. Jednak nie dane jej było tego za długo oglądać, bo trzeba było stąd zniknąć.
Szybko znaleźli się wśród drzew, słyszeli hałasy z obozu.
- Niedługo do nas dołączą.- mruknął przez ramię Bental. 
Heise było szczęśliwa, że już nie musi tam przebywać, jednak nadal była przerażona całą tą sytuacją. Rozmyślała co by było, gdyby się nie zjawili. Musiałaby przeżywać ten koszmar przez wiele dni. Potrząsnęła łbem by pozbyć się nieprzyjemnych myśli.
Unda natomiast szedł zadowolony z faktu, że uratowali Heise, że ta nieszczęsna historia już się skończyła.
Wtem usłyszeli tętent kopyt, odwrócili łby i ujrzeli Anure, a za nim resztę Zeneek. Zrównali się z lwami i dalej szli w milczeniu. 
Gdy w końcu doszli do granicy, było późne popołudnie. Słońce było niżej, prześwitywało między koronami drzew Dansei. Wiatru niestety nie było by schłodzić ich zmęczone ciała. Nie dalej jak 50 metrów przed sobą widzieli równinę upstrzoną tu i ówdzie drzewami, i krzewami. Tereny Zeneek.
Wtem zastąpił im drogę Alfa Dansei, Tente wraz ze swą świtą. Heise rozpoznała lwy, które ją uprowadziły. Jej strach wzrósł (o ile  było to możliwe) i schowała się pod Undą.
- No, no.. Gdzie wy się wybieracie? Chyba macie coś mojego.- cmoknął z niezadowoleniem i popatrzył po grupie i zauważył wystraszoną Heise. Uśmiechnął się pod nosem. Lecz potem zauważył Bentala. Posłał mu mordercze spojrzenie.- A nawet mojego lwa.
- Heise nie jest twoją własnością!- warknął Unda. Anure mruknął coś do Mane, Fortitudo, Cuore i Fuerte.
- Nie? Jesteś tego pe...- Tente'owi nie było dane dokończyć, gdyż Zeneek staranowały ogromne lwy.
- Jazda!- ryknął Anure. Wszyscy puścili się biegiem. Heise trzymała się blisko Undy, by go nie zgubić. Przerażona gnała gdzie pieprz rośnie.
Biegli z jakiś kwadrans nie oglądając się za siebie. Potem zatrzymali się, oddychając ciężko. Uratowana lwica usiadła. Popatrzyli na tereny Dansei. Na szczęście nie byli gonieni. Anure spojrzał na Heise.
- Jak się czujesz?
Spojrzała na Alfę, ale nic nie powiedziała.
- Czyli nie najlepiej..- mruknął pod nosem.- Teraz idziemy do Dębu, chodźcie. Potem pomyślę co zrobić z Bentalem.- posłał mu chłodne spojrzenie i skierował się w wcześniej wspomniane przez niego miejsce, a za nim poszły Zeneek, oglądając się ukradkiem na lwy. Hibernis spojrzała na Heise.
- Dasz radę iść dalej?
Lwica pokiwała głową i spuściła wzrok.
- Potem będziesz mogła odpocząć.- odezwał się po raz pierwszy Vis i poszedł za Zeneek.
- Vis ma rację. Jak chcesz szybko odpocząć to się trzeba pośpieszyć.- Kizuato spojrzał na Doradczynię i ruszyli w ślad za Vis'em. Bental za nimi, niezbyt pewny swej przyszłości.
Unda podszedł do Heise i usiadł, a ona popatrzyła na niego z przerażeniem w zaszklonych oczach. 
- Już... już jesteś bezpieczna...- zapewnił ją, przytulając. A lwica rozpłakała się.- Już... wszystko będzie dobrze... ćśśś...- próbował ją uspokoić, choć wiedział, że będzie potrzebowała dużo czasu, by się ogarnąć. Był zły, że musiała przez to przechodzić. Odsunął się od niej powoli.- Musimy iść.- trącił ją delikatnie nosem w nos. Pokiwała jedynie łbem, powstrzymując łzy mruganiem. Wstali i ruszyli w kierunku Dębu.

***

   Gdy doszli do Dębu, byli potwornie zmęczeni. Słońce zachodziło, a Anure musiał jeszcze zwołać zebranie. 
- Lwy niech odpoczną, ale Bental...- spojrzał na ogromnego samca- pójdziesz ze mną i innymi. 
Bental się podniósł (wcześniej zdążył usiąść) i podszedł do Alfy.
Zeneek wraz z Bentalem gdzieś poszły i lwy zostały same. W tym momencie po policzkach Heise popłynęły łzy. Unda przytulił ją, a ta pękła. Wpadła w histerię. Wszystkie lwy (nawet Vis) z wyprawy próbowały ją pocieszyć, jednak ona potrzebowała się najnormalniej w świecie wypłakać.

******

        W tym samym czasie Anure zwołał zebranie. Przybyły wszystkie Zeneek. Było to miejsce przy strumyku na równinie. Ustawili się w wielki krąg, rozmawiając i czekając na słowa Alfy. Bental stał z tyłu, lecz blisko Anure'a. Po chwili Anure zabrał głos.
- Cisza!- Zeneek uspokoiły się i zwróciły na niego swoje zaciekawione spojrzenia. Po prawej stronie Alfy stała Saru, a po lewej córka Bella.- Wybiorę teraz osoby, które pójdą ze mną na zebranie Królestw. Jakiekolwiek pretensje proszę kierować po naszym spotkaniu.- słychać było w jego głosie znużoną nutę, jednak nadal od niego biło majestatem.- Pójdzie ze mną...- zrobił krótką pauzę. Przebiegł wzrokiem po zebranych.- Loco, moja żona i córka, Cuore, Cuerno, Frost, Kodaav.- zamilkł, lecz po chwili wznowił "wyczytywanie".- Fantasma, Fuerte, Shou, Mane, Dante oraz Cornibus.- wyznaczone Zeneek pokiwały łbami.- Wymienione osoby mają się stawić o północy pod Dębem. Jakieś pytania?- Zeneek popatrzyły po sobie.- Czyli nie.- stwierdził Alfa.- Możecie się rozejść.
Jelenie i łanie odchodząc zerkały na ogromnego czarnego lwa, Bentala, który został przy Anure. Alfa odwrócił się do niego.
- Biorąc pod uwagę co zrobiłeś... eh...- zamilkł. Lew patrzył na niego odważnie, milczący i niewzruszony. 
Wtem usłyszeli jak ktoś biegnie. Odwrócili w tym samym kierunku łby i zauważyli Hibernis.
- Mogę coś powiedzieć?- spytała, gdy już była blisko nich. Gdy dotarła zatrzymała się i popatrzyła na Alfę.
- Tak?
- Ymm...- rzadko kiedy wstawiała się za innymi, tym bardziej jej nieznanymi.- Niech Alfa weźmie pod uwagę to, że Bental nam pomógł.
- Tak, ale...
- Gdyby nie on, nie udało by się nam uratować Heise.- przerwała Alfie, który spojrzał na nią mrużąc ślepia. Bental przenosił wzrok z jelenia, na lwicę i z powrotem.
Anure zamilczał, myśląc. Hibernis miała rację, ale nie mógł go wziąć pod swoje skrzydła. Nie był Zeneek. Teoretycznie był Tenaru...
Po kilku minutach się odezwał.
- Niech Gin no Kiba weźmie go do siebie. Ja nie mogę i nie chcę wziąć go do siebie. Pójdziesz z nami na zebranie Królestw. Jasne?
- Jasne.- mruknął, skinął z podziękowaniem Alfie i spojrzał na Hibernis.- Dzięki- i odszedł w kierunku Dębu do innych by odpocząć.
- Czemu to zrobiłaś?- zwrócił się Anure do lwicy.
- Nie wiem- i poszła w ślad za Bentalem. Alfa pokręcił łbem. Ten dzień zdecydowanie był męczący.

******

        Księżyc był wysoko, od czasu do czasu (zbliżała się północ) wraz z gwiazdami chował się za chmurami. Wiatr wzmógł się, kładąc trawy i przyjemnie chłodząc. Pod Dębem spały lwy (oprócz Undy i Heise), lecz Bental usiadł na uboczu, chcąc zostać sam na sam ze swoimi myślami.
Heise zaczęła się uspokajać, jednak nadal była w emocjonalnej rozsypce. Siedzieli pod innym drzewkiem, tak by nie słyszała ich reszta. Lwica opierała się o swego lwa. Łzy nadal płynęły po jej polikach.
- Dziękuję, że po mnie przyszedłeś...
- Jak mógłbym tego nie zrobić? Cały czas wyrzucałem sobie, że cię nie obroniłem wtedy...
- Przestań. - przerwała mu - Widocznie tak miało być. W dodatku było ich dużo, silni i wielcy...- powiedziała cicho, zatapiając się w przykrych wspomnieniach ubiegłej nocy. 
Unda swą łapą podniósł jej łeb, tak by mogła spojrzeć mu w oczy.
- Nie myśl o tym.- szepnął.- Pomyśl o tym, że jesteś tu ze mną, cała i bezpieczna.- pocałował ją namiętnie, z pasją, wkładając w to swą miłość do niej, a ona odwzajemniła pocałunek. Po chwili oderwali się od siebie i patrzyli sobie w oczy- ona z znikającym strachem, i wdzięcznością, on z miłością, i radością.- Dasz radę iść na zebranie Królestw?
- Z tobą? Tak.- uśmiechnęła się niepewnie i lekko.
Po jakimś czasie wrócili do reszty, w tym samym momencie przyszły wybrane Zeneek oraz Alfa. Obudził Hibernis, Vis'a, Kizuato i zawołał Bentala.
- Idziemy na zebranie Królestw. Nie możemy się spóźnić na tak ważne spotkanie, prawda?- oznajmił Anure i skinął łbem na zebranych.- Idziemy.- poszedł jako pierwszy wraz ze swą żoną i córką, za nimi lwy, a na końcu Zeneek.

******

        Gdy Anure szedł zwołać zebranie, Blackdepth już stał na skale i właśnie przybył ostatni wilk świadczący o tym, że wszyscy są obecni - Diabro. Wilki rozmawiały między sobą, ciekawe kogo wybierze Alfa na zebranie Królestw. Blyth stał obok córki i rozglądał się, ale często wracał spojrzeniem do Alfy oraz doradców. Był i zaintrygowany, i znużony. Nessa siedziała obok niego zajęta łapaniem swojego ogona, nie zwracając na nic innego uwagi. Ojciec pokręcił łbem i oblizał kły.
- Cisza!- zawył Blackdepth i po chwili wilki spojrzały nia niego. Tylko niektóre jeszcze szeptały do siebie. Na półce niżej zebrani byli doradcy i dowódcy.- Teraz ogłoszę kogo wezmę ze sobą. - zrobił krótką pauzę - Będzie to Talon, Diego, Nigrum z Arenam'em, Sanguis, Shax, Umbra, Diabro, Mortem, Blanco Murte, Karasu, Daemon, Blyth, Rex, Falcon, Galdor i Amrod oraz Zeihne. Wstawcie się o północy tutaj, na placu.
- Zeihne?!- krzyknął Shogun, jej brat.- A czemu nie idę z nią?!
- Bo tak wybrałem..- odpowiedział Blackdepth, znużony. 
Blyth popatrzył na Shogun'a stojącego niedaleko niego z iskierkami rozbawienia w oczach.
- To nie fair! Alfo, weź mnie ze sobą!- wilki patrzyły na niego. 
Nie wiadomo jednak było czy z rozbawieniem, czy irytacją.
- Wszystko jest nie fair, Shogunie!- warknął na niego Alfa, w końcu zły. Brat Zeihne podkulił ogon, zmieszany - Nie idziesz i koniec dyskusji. Nie mam sił by się z tobą szarpać. Jeszcze jakieś pretensje?- rozejrzał się po zebranych, a gdy nikt się nie odezwał, ogłosił - Możecie się rozejść.
Blackdepth odwrócił się, a za nim poszli doradcy. Blyth spojrzał na córkę (która cały czas zajmowała się swoim ogonem) i powiedział rozbawiony - Chodź, Nesso. Koniec zebrania.
Wilczyca ocknęła się i popatrzyła zdumiona na swojego ojca.
- Już?- chciała się upewnić Nessa swoim cienkim i cichym głosem.
- Tak, już- rozbawienie go nie opuszczało. 
Córka wstała i podreptała za swym ojcem.

******

        Słońce wstawało, gdy Zeneek oraz Tenaru ujrzeli (jakieś 60 metrów przed sobą) miejsce zebrania Królestw. Byli zmęczeni, akcją, podróżą, wszystkim. Na miejscu już były wilki oraz Tenaru. Na skale stał czarny wilczur (Blackdepth) oraz ciemnoszary lew (Gin no Kiba). Na niższej półce siedzieli Talon, Indietro i Adore. Jeszcze niżej byli dowódcy- Nigrum, Glaciem, Aurum, Syra, i Tornillo. Pod skałami siedziały niczym jedna, wielka ruszająca się masa, zebrane wilki i Tenaru. Całe miejsce było otoczone dębami.
Wreszcie dotarli na miejsce.

******

        Po zebraniu Lonan poszedł zapolować. Pędził między drzewami, goniąc za młodą sarenką. Podekscytowany i nabuzowany adrenaliną zaczął doganiać ofiarę. Gdy prawie zrównał się z zwierzęciem, nastawił rogi i zaszarżował na jej bok. Po chwili rogi wbiły się z trzaskiem i sarenka runęła na ziemię, a Lonan gwałtownie musiał się zatrzymać by nie przelecieć nad młodą ofiarą. Zarył łapami w miękkiej glebie. Wyszarpnął swe ostre rogi i wgryzł się w gardło. Gdy zwierzę przestało się rzucać, a trwało to niedługo, wstał i spojrzał usatysfakcjonowany. Zaczął jeść.
Po jakimś czasie, gdy kończył konsumować sarenkę, usłyszał szelest krzaków. Gwałtownie podniósł łeb i obejrzał się w kierunku, gdzie prawdopodobnie ktoś był. Wtem wyskoczył z ukrycia radosny Bran.
- Bran?- spytał z niedowierzaniem Lonan.
- Lonan? Wreszcie cię znalazłem.- oznajmił wilk i podszedł do rogatego.
Długo jednak nie pobyli sami, gdyż przyszedł jeszcze jeden wilk.

Wystąpili:

Nessa
Hibernis
Bran
Shogun
Vis
Kizuato
Safiru







Oraz Bental



Gościnnie:

~ Alfa ze zgrają.
~ Frost
~ Kodaav
~ Suberia
~ Fuerte
~ Mane
~ Fortitudo
~ Cuore
~ Himitsu
~ Diabro
Heise
Loco

środa, 10 września 2014

Zmiany

    Księżyć świecił już wysoko na niebie, kiedy to mała puma, przewracając się z boku na bok niespokojnie, kopnęła jasnowłosego kąpana w nos, wywołując u niego serię kichów. Jego złote oczy rozejrzały się dookoła, a sierść na karku zjeżyła się, jednak wszystko szybko przemieniło się w ulgę, kiedy dojrzał, uśmiechającą się niewinnie, Yanshi.
- Wybacz. - mruknęła i ułożyła się na brzuchu, z głową opartą na łapkach
- Co wy tu wyrabiacie? - zapytał nieprzytomnie Sedo i nie czekając na odpowiedź, zasnął, wypełniając ciszę swoim dość głośnym, miarowym sapaniem.
- Nie możesz zasnąć? - spytał Adore siadając obok niej, jego grzbiet był zgięty, a głowa pochylona, gdyż jaskinie wilków były trochę za małe dla potężnego geparda.
- Nie. - burknęła kociczka, wstając i kierując się do wyjścia.
Usiadła przed jamą i spojrzała w niebo, upstrzone nieskończoną ilością migoczących gwiazd, a swój długi ogonek owinęła wokół łap. Chłodne powietrze przyjemnie szczypało ją w nos, wywołując mały uśmiech na jej twarzy. Wiatr poruszył koronami drzew, które wypełniły ciszę szumem liści, a tańczące na wietrze gałęzie poruszyły cienie na ziemi, które niczym ożywione sunęły z lewa na prawo, niczym bawiące się w berka kociaki. 
Strażnicy, porostawiani na obrzeżach Centrum rzucili w jej kierunku nieufne spojrzenia, jednak szybko wrócili do swojej obserwacyjnej pracy, nie widząc rzadnego zagrożenia w pumie. Zielonooki kruk usiadł na karłowatej gałązce uschniętego drzewa, które widocznie służyło za czyjąś sypialnie, jednak Yanshi nie wiedziała czyją. Zwierzęta zmierzyły się zielonymi ślepiami, po czym ptaszysko zaskrzeczało cicho i odleciało w ciemną noc, szeleszcząc piórami.
Jak ona miała wytrwać tutaj kolejny dzień? Wszędzie było zbyt kolorowo, jaskrawa zieleń niemalże kuła w oczy, a duża ilość drzew, krzewów i innej roślinności powodowała, że czuła się klaustrofobicznie. Liście, mech, miękka ziemia, wszystko uginało się pod jej łapkami, jakby stąpała po gąbce, a wilgoć sprawiała, że jej futro wyglądało jak istna szopa. Westchnęła z ustęsknieniem, za domem, gdzie drzew było mniej, wszędzie otaczły ich szarawozielone trawska, a piaszczysta ziemia oraz ciemne głazy były przyjemnie chłodne i twarde pod poduszkami. Najgorsze było to, że nie było tu ani jednej osoby, którą mogłaby przewyższyć wzrostem. Nielicząc szczeniaków, wszystkie wilki były duże, masywne, a szary wilczur w ogóle przekraczał jakiekolwiek wyobrażenia. Nawet Kin no Giba wygladałby przy nim jak Yanshi przy Sedo. 
Spojrzała na wilka, który był tak duży, że musiał spać na zewnątrz, gdyż w jaskini nie było dlań miejsca.
"Tchy, przerośnięta góra mięcha." pomyślała z irytacją.
Nagle usłyszała szmer za plecami, obróciła się i dojrzała wyłaniąjącego się z mroku jaskini Adore, który ocierał grzbietem o sufit jaskini. Gepard otrzepał się z ziemi, która ostała mu na plecach i usiadł obok swej towarzyszki z uśmiechem, Yanshi zadrała głowę do góry, odwzajemniając uśmiech.
- Co tam? - zagaił Doradca - Nie wyglądasz na zbytnio zadowoloną naszą wycieczką.
- Nie. - stwierdziła bez wahania dziewczyna i spochmurniała.
- A dowiem się z jakiego to powodu?
- Proste, ty cały dzień spędziłeś na gadaniu z wilkami o tym jak tu u nich działa obrana, straż i tak dalej, Sedo po kryjomu wyżarł mi spiżarnię, a ja w tym samym czasie ganiałam z lewa na prawo, walcząc o życie, gdyż nasza wiadomość wywołała takie poruszenie u wilków, że nikt nie patrzył pod nogi, pędząc do swoich spraw, przez co niemalże nie rozdeptali mnie jak mrówki. - wypowiedziała te słowa na jednym oddechu, po czym dodała ciszej - Jestem za mała na ten wielki świat.
Adore położył jej łapę na plecach, delikatnie, by nie ugięła się pod jej ciężarem.
- Wręcz przeciwnie, jesteś wprost idealnych wielkości. - pocieszył ją, na co odpowiedziała mu prychnięciem - A nie? Jesteś na tyle mała, że wejdziesz wszędzie, wślizgniesz się niezauważona nawet wrogowi pod pachę, nie dość tego, masz na tyle waleczne serce, że nie boisz się wyjścia na pierwsze szergi podczas bitwy i walczyć o swoje królestwo, w czym ponownie pomaga ci twój rozmiar. Umieśnionemu dryblasowi ciężko jest pochwycić małą, zwinną wszę jak ty.
- Ej, zwarzaj na słowa... - upomniała go Yanshi, niezadowolona, że nazwał ją wszą - Jednak... dzięki. - powiedziała z uśmiechem - Jest jeszcze jeden problem. - stwierdziła.
- Hym?
- Nie mogę spać. Jest zbyt miękko by ułożyć się wygodnie jak na skale, jednak zbyt twardo, by zwinąć się w kłębek jak w posłoniu z trawy.
- W tym ci już nie pomogę. - zaśmiał się Adore, po czym obydwoje wstali i wrócili  z poworotem do jaskini.
Yanshi spojrzała na Sedo, który leżał na brzuchu, śpiąc smacznie, przyjrzała się jego futrze, a następnie zbadała futro Doradcy, który spojrzał na nią z pytaniem w oczach. Dziewczyna pomacała obydwa futra, następnie wybrała najwygodniejsze. Wskoczyła Sedo na plecy, zbudzony lew spojrzał na nią zaspanymi oczami.
- Cicho siedź. - mruknęła, widząc, że chce coś powiedzieć - Przydaj się na coś. 
Puma zakręciła się w kółko na jego plecach, po czym zwinęła się w ciasny kłębuszek - Śpij. - warknęła, widząc jak Sedo patrzy się na nią rozbawionym wzrokiem.
Kociczka położyła sobie końcówkę ogona na nosie i zamknęłą oczy.
- Dobranoc. - usłyszała głos Adore.
- Branoc. - odpowiedziała i nagle poczuła śmieszne wibracje pod sobą, kiedy to Sedo mruknął coś pod nosem, trzema łapami już w krainie komara.

☆★☆★☆★

    "No odwróć się w końcu, głupi capie!" Safiru poganiała lwa, który prowadził zajęcia powtórzeniowe.
Dziewczyna cały czas czekała na moment, w którym samiec odwróciłby się do niej plecami, chociażby na kilka chwil, by mogła czmychnąć niezauważona w krzaki i wymknąć się z tego przeklętego, nudnego treningu. Po co on jej w ogóle był?! Znała wszystkie chwyty, uniki oraz ataki, fakt, w praktyce wychodziły jej one średnio, jednak i tak nie miała z kim ćwiczyć. Instruktor był bowiem zajęty dyrygowaniem wszystkimi, a ona sama nie była zbytnio lubiana wśród swych rówieśników, więc nie maiła pary, z którą mogłaby ćwiczyć.
"W końcu!" nie zastanawiając się czy ktoś jeszcze ją widzi czy nie skoczyła w krzaki i popędziła jak najdalej od tej głupiej polany.
Zatrzymała się dopiero, kiedy ryki, warczenia i wszelkie inne dzwięki ucichyły, przy polance, która rozciągała się gdzie okiem sięgnąć - zaledwie na horyzońcie widać było żadki las.
"Gdyby tylko był tu Kizuato" pomyślała, kładąc się na skraju lasu, z którego wybiegła, z nim mogłaby się potykać, zawsze było wesoło, mimo tego, że często przegrywała, lubiła małe walki z bratem "Jakim prawem on poszedł na wyprawę, a ja nie?" prychnęła zirytowana i przeniosła wzrok na polane, gdzie dojrzała szaro-czarnego lwa, przemierzającego równinę wysokiej trawy.
Dziewczyna uśmiechnęła się sama do siebie. A może walka z nim też mogłaby być ciekawa? Szybko wstała oraz zakradła się cichutko jak myszka, ukrywając się w wysokiej trawie. Myślać, że nie ostała jeszcze przyfilowana, odbiła się tylnymi łapami od ziemi i skoczyła ku samcu, jednak gdy tylko dotknęła łapami jego futra, poczuła jak łapie ją za kark ostrymi zębami, ściąga z siebie, a następnie rzuca o ziemie, z taką siłą, że wybiło jej dech z płuc. Kiedy Safiru odzyskała oddech, a jej rozbiegany wzrok skupił się na jednym punkcie, ujrzała nad sobą wielki, szary pysk i czarne, pogardliwie spoglądające na nią oczy Tena.
- Zapamiętaj to sobie. - warknął, po czym stracił zainteresowanie biało-niebieską lwicą i ruszył w dalszą drogę.
- Uch? - dziewczyna odchyliła głowę do tyłu, żeby zobaczyć lwa, idącego do góry nogami. Wstała szybko, a świat wrócił do normalnej pozycji przed jej oczami, pognała za nim - E, ej, czekaj! - zawołała, doganiając go - Co powiesz na małą walkę, co? Ty i ja? Ja i ty? Sam na sam? Hymmmmmm? - powiedziała jednym tchem, skacząc wokół niego jak sprężynka i machając ogonem niczym biczem w powietrzu, po czym przybrała pozycję gotową do ataku i wyszczerzyła kły w pewnym siebie uśmiechu.
Lew spojrzał na nią wpierw z pytaniem w oczach, a nastęnie z lekkim zainteresowaniem, jednak wszystko szybko ostało przysłonięte wyrazem nie do odczytania. Szybko, niczym błyskawica, Tenebrarum podciął jej przednie łapy, a ona straciwszy równowagę runęła jak długa do przodu, pyskiem w piach.
- Liczy się refleks. - rzekł samiec, nachylajac się nad nią z lekkim uśmieszkiem na ustach.
"Co ty nie powiesz?" pomyślała i w następnej chwyli przeniosła ciężar ciała na przednie łapy, unosząc tylne i wymierzając mu cios prosto w nogi, tak, że lew również padł na ziemię.
- Ach tak? - spytała, śmiejąc się oraz otrzepując pysk - Leżysz. - stwierdziła.
Prędko jednak pożałowała tych słów. Rosły samiec sypną jej piaskiem w oczy, a następnie kopnął ją w kark, cios spowodował, że zatoczyła się, niemal tracąc równowage ponownie. 
Zanim dziewczyna pozbyła się piasku z oczu oraz zorietowała się co się dzieje była już cała posiniaczona oraz leżała na ziemi z czarnym lwem nad sobą. Warknęła, zła na samą siebie, że dała się tak sponiewierać i kopnęła samca w brzuch, wkładając w to całą swoją siłę, co spowodowało, że Ten przeleciał jej nad głową, lądując na plecach, tuż za nią. Za ten czas lwica podniosła się, otrzepała się z ziemi i przygotowała na kolejne ataki przeciwnika, które nastąpiły wkrótce po tym.
Trzeba było przyznać, starszy lew był bardziej doświadczony, przeżył już w swym życiu jedną wojnę, nie wspominając o licznych pojdynkach w między czasie i Safiru nie miała z nim najmniejszych szans. Całe szczęscie, że nie walczyli na kły oraz pazury gdyż samica wykrwawiłaby się na śmierć już dawno temu. 
Lądowała na ziemi więcej razy niż można było sobie wyobrazić, wytarła sobą chyba całą równinę i połknęła tonę piasku zanim się poddała.
Kiedy Tenebrarum przerzucił ją sobie przez ramię już tysięczny raz z kolei, dziewczyna warknęła wściekła, plując piaskiem na wszystkie strony, jednak nie podniosła się.
- Poddajesz się? - zapytał samiec, widząc, że Safiru nie ma zamiaru podiąć się dalszej walki.
Samica nie odpowiedziała, spuściła wzrok, odwróciwszy głowę. Była to dla niej hańba, swego rodzaju ćwiczenia już dawno przestały być dla niej wesołą igraszką, desperacko walczyła, żeby chociaż ustać na nogach, albo wywinąć się jakoś przeciwnikowi oraz móc zadać jakiś jeden własny cios, jednak lwica przeliczyła swoje możliwości, a szaro-czarny kompan był bezlitosny. Zrobiła z siebie pośmiewisko dla starszego lwa, który stał za nią i patrzył się, oczekując odpowiedzi.
Skąd on znał te wszystkie chwyty? W wojsku nie uczyli ich tego co potrafił Ten. Refleks, szybkość, zwinne ruchy, poruszał się w walce niczym ryba w wodzie, z gracją, nie plącząc kroków oraz nie przemęczając się zbytnio. Czyżby był samoukiem? Lepszym od wszystkich instruktorów w stadzie? Serce Safiru zabiło szybciej, może on mógłby ją nauczyć tego co potrafił... wtedy nie miałaby sobie równych w stadzie! Pobiłaby wszystkich, nawet Kizuato! 
- Ucz mnie. - powiedziała w końcu zachrypniętym szeptem.
- Co takiego?
- Ucz mnie! - powtórzyła głośniej, odwracając się do niego, a wściekłe iskry tańczyły w jej bladoniebieskich oczach - Proszę... - dodała cicho, niemal błagalnym tonem, spoglądając mu w oczy.


☆★☆★☆★

    Popołudniowe słońce mile grzało ich grzbiety, rzucając długie, czarne cienie na ziemię, które tańczyły po niej, połączone z łapami skaczących po morzach traw lwów. Powietrze wypełnione było ich śmiechami, nie zwracali uwagi na czas, ani na to gdzie są, ignororwali wszystkie inne osoby wokół siebie, liczyli się tylko oni, we dwoje.
Kiedy w  końcu wyszaleli się na dobre usiadli zmachani u podnóża jednego z pagórków, który chronił ich trochę od żaru, dającego się już we znaki. Lwica żałowała, że nie ma tutaj drzew, które mogłyby ich osłonić.
"Jeszcze tylko jeden dzień." pomyślała z lekkim uśmiechem na ustach, który zniknął po chwili, "Jeszcze jeden, beztroski dzień z Undą. Po tym jednym dniu cała rozkosz, radość i sielanka zniknął, zatopione w potakoch krwi nieukniknionej wojny, w której każdy będzie mógł zginąć... nawet ja..."
Potrząsneła łbem, żeby pozbyć się tych nieprzyjemnych myśli z głowy, przynajmniej na jakiś czas, żeby nie psuć sobie tego wieczoru.
- Cieńka kondycja? - zapytała, patrząc na dyszącego Undę, który po jej słowach wyprostował się dumnie i spowolnił oddech.
- No co to, chyba żartujesz! - oburzył się żartobilwie.
- Jasne... - zaśmiała się poczym wstała, ruszając pod górkę, po drodze delikatnie ocierając ogonem o jego brodę, dając mu tym samym znak, żeby poszedł za nią.
Przed nimi rozciągał się cały krajobraz Królestwa Zeneek. Morza złotej i zielonej trawy, upstrzone delikatnie drzewami i krzakami, to wszystko otoczone na horyzońcie bujnymi lasami, które odgradzały ich od terenów Królewskich oraz  Tenaru. Wielka kula ognia pochłaniana była przez odległe góry, dajać coraz mniej światła oraz otulając krainę w jedwabną ciemność. Heise odchyliła się do tyłu, padając na plecy. Spojrzała w niebo. 
"Zaraz wyjdą gwiazdy," pomyślała, "Olśniewając swym pięknym blaskiem oraz tworząc najróżniejsze obrazy na ciemnym tle nieba."
Zapadła cisza, ani ona, ani Unda nic nie mówili, wsłuchując się w cichnące śpiewy ptaków. Zawsze kiedy panowało takie milczenie myśli Heise odbiegały, kalkulujac oraz układając sobie w głowie zdarzenie minionego dnia, tak też stało się w tej chwili. 
Myślała o pocałunku, o tym jak Unda poprosił ją by z nim była, o tym jak chwilę przed jego wyznaniem zastanawiała się jeszcze jakie uczucia ma wobec rosłego samca. Właśnie - uczucia, myślała, że jest to coś pomiędzy przyjaźnią, a zakochaniem się, a więc dlaczego zgodziła się znim być? Kiedy tylko usłyszała te słowa ogarnęło ją zdziwienie, a następnie radość, która wywołała u niej pozytywną odpowiedź. Czy było to możliwe, że owe, wahające się uczucie było tylko wytworem wyobraźni, że skrywała przed samą sobą prawdziwe emocje związane ze złotookim? Unda spowodował, że bariera, którą zbudowała wokół swych prawdziwych uczuć - kryjąc je przed światem, wstydząc się ich - rozsypała się w drobny mak. W końcu przyznała się sama sobie co takiego czuła wobec złotookiego lwa... Kochała go.
Westchnęła cicho, te wszystkie przemyślenia były ciężkim kawałem chleba.
- O czym rozmyślasz? - zapytał cicho Unda, kładąc się obok niej.
Dziewczyna zamrugała, zdziwiona, że słońce już zaszło oraz, że wszedzie panowała ciemność, spojrzała w górę, gdzie miliardy gwiazd świeciło się pięknie.
- O niczym ważnym. - powiedziała i wskazała chłopakowi pierwszy obraz, który dojrzała na niebie - Hehe, widzisz te gwiazdy? Wyglądają jak sarenka z wybałuszonymi oczami.
- Taaa, śliczna... - stwierdził, przyglądajac się gwiazdom ze śmiesznym wyrazem pyska, po chwili rzekł -  O patrz! Po lewej, wyglądają jak trzy lwy, rzucające się sobie wzajemie do gardeł. - zaśmiał się, jakby mordercza scena była komiczna niczym trójgłowa lama.
Heise spojrzała na niego z lekkim zastanowieniem, czy aby na pewno czuł się dobrze, jednak on w najlepsze gapił się w niebo, wypatrując kolejnych obrazków. Zaśmiała się cicho i również powróciła do odszyfrowywania gwiazd. Siedzieli tak długo, widząc coraz to bardziej pokręcone rzeczy, a kiedy odkryli już chyba wszytko co było skryte wśród małych, białych punktcików westchnęli jednocześnie z zadowoleniem.
- Często patrzysz w gwiazdy? - zagaiła lwica, żeby uniknąć ciszy, w której jej myśli znów zaczęłby kłębić się jak głupie.
- Dotychczas robiłem to tylko wtedy, kiedy było mi źle, bądź smutno. - powiedział, odwracając głowę w jej stronę.
Lwica przewrócił się na brzuch i spojrzała z góry na swego lubego, ich nosy, milimetry od siebie.
- Teraz też jest ci smutno? - zapytała i doknęła się z nim nosem.
- Oczywiście, że nie, nigdy wcześniej patrzenie w gwiazdy nie było tak zabawne. - powiedział z uśmiechem.
Dziewczyna zaśmiała się, wstała odgarnęła włosy łapą i usiadła na krawędzi górki, która zchodziła ostro w dół, prosto na polankę zielonej, soczystej trawy, gdzie najczęściej pasły się jelenie. Usłyszała szelst za plecami, kiedy Unda wstał, by do niej dołączyć.
- To co teraz robimy? - zapytał chwilę później.
- Nie wiem, napewno nie wracamy do drzewa, gdzie leży Kizuato z Hibernis. - powiedziała lwica, chciała spędzić jak najmniej czasu z Doradczynią, której jakoś nie mogła nauczyć się tolerować, było w niej coś co powodowało, iż czuła do niej niechęć.
Dziewczyna nagle wstała, stanęła przed samcem, który spojrzał na nią pytająco, wielki uśmiech rozpostarł się na jej twarzy, wspięła się na tylne łapy, złapała go za szyję i odchyliła się do tyłu, ściągając go razem ze sobą w dół po stromym zboczu. Krzyk zaskoczenie oraz rozradowany śmiech wypełniły noc. Lwy sturlały się na łeb i na szyję, w kłębku futer. Rozpędzeni wpadli na polankę, gdzie powoli tracili pęd. Heise chciała wymierzyć mu kopniaka w brzuch, tak, żeby ona w ostatniej chwili znalazła się nad nim, jednak rozmyśliła się szybko, pozwalając, by Unda tym razem zasmakował zwycięstwa. Kiedy zwolnili do tego stopnia, że przestali się przewracać:
- Wygrałem. - powiedzieał złotooki, nachylając się nad nią oraz dając całusa, iskierki triumfu tańczyły w jego ślepiach, a dziewczyna zaśmiała się.
- Gratuluję ci z całego serca, młody. - usłyszeli rozbawiony głos za sobą, a gdy się obejrzeli ujrzeli beżową sylwetkę Kizuato, stojącego na szczycie pagórka, odznaczającego się na tle czarnego nieba.
Heise zarumieniła się jak burak, jednak Unda warknął zirytowany. Kiz uniósł jedną brew i uśmiechną się lekko, obrzucając ich szybkim spojrzeniem.
- Będziesz tam tak stał, czy czegoś chcesz? - warknął Unda.
- Grzeczniej proszę, rozmawiasz z następcą Dowódcy Wojska III. - powiedział chłodno.
- Syra nigdy cię nie dopuści do władzy nad wojskiem. - mruknęła lwica.
- Tchy, bezczelność to u was codzinność, widzę. - burknął - Hibernis się o was pytała. - zmienił temat - Nie było was cały dzień, zapadła noc i zaczęła się o was martwić, a bardziej o to czy czegoś nie przeskrobaliście. - dodał po chwili - Jednak widzę, że wszystko w porządku oraz, że bawicie się w najlepsze, kociaki. - mruknął, a w jego głosie słychać było dziwaczną nutę - Szybko się uwinałeś, młody. - rzucił na odchodnym, poczym odwrócił się i już go nie było.
- Dureń. - warknęła Heise, ciskając wściekłe iskry szarymi oczami w miejsce, gdzie przed chwilą stał samiec.
- Ślicznie wyglądasz, gdy się rumienisz. - szeptnął jej do ucha Unda, a dziewczyna spojrzała nań, jeszcze bardziej się rumieniąc i trzepnęła go w nos, powodując u niego serię kichnięć.
Dziewczyna wstała bez problemu, mimo stojącego nad nią lwa, gdyż był on na tyle duży, że mogła mu swobodnie przejść pod brzuchem, uchyliwszy głowę. Kiedy chłopak kichnął ostatni raz spojrzał z pretensją na Heise, której szare oczy teraz błyszczały radośnie. Odchyliła łeb do góry oraz otarła się o jego pierś, złotooki wydobył ze swego gardła głębokie mruczenie zadowolenia. Dziewczyna zaśmiała się i położyła się wśród miękkiej trawy, po chwili dołączył do niej samiec, obiąwszy ją łapą. Rozwinęła się między nimi rozmowa, już nie tak pełna śmiechu jak poprzednia, jednak ciągle przyjemna. 
Kiedy księżyć znajdował się w swym najwyższym punkcie ich pogaduszki przerwał szelest liści oraz trawy.
- Czego ty znowu chcesz?! - krzyknął Unda, chyba trochę głośniej niż zamierzał, gdyż Heise aż podskoczyła.
- Twej lubej. - powiedział zachrypniety, wysoki głos. Lwy poderwały się niczym poparzone w ogon. Myśleli wcześniej, że to znów Kizuato, jednak przybyszem okazała się być banda rosłych samców o bujnych grzywach. Unda stanął przed Heise w pozycji gotowej do ataku - Oj, oj, po cóż te nerwy, chłopnisiu? - odezwał się przewodniczący zgrają, ciemnobrązowy lew, o przekrwionych oczach, nieco wychudzony, jednak z dumnie uniesioną głową, porośniętą nieco poczochraną, szarą grzywą
- Czego tu szukacie? To nie wasze terytorium! - krzyknęła Heise, próbując wyglądać odważnie, jednak jej trzęsące się nogi zdradzały strach, który zamknął swe lodowate szpony wokół jej serca.
- Wasze również nie. - rzekł czarny samiec na prawo od przywódcy.
- Zamknij się Bental! To ja tu prowadze konwersację! - oburzył się poczochrany osobnik, po czym zwrócił się do Undy - A więc, oddaj nam dziewczynę, a sprawa obejdzie się bez niepotrzebnego wylewu krwi.
- W życiu! - krzyknął, a jego słowa zagłuszył trochę warkot, który wydobył się z jego gardzieli.
- Zła odpowiedź. - rzekł z uśmiechem przywódca i jak na zawołanie cztery wielkie samce zza jego pleców rzuciły się na chłopaka, który z zimną krwią, jakby strach w ogóle nie miał nań wpływu, podiął się walki.
Nagle zielona trawa zwiędła, a krzewy uschły. Kropelki wody uniosły się nad roślinami, łącząc się w coraz większą kulę wody, która ruszyła w kierunku przeciwników, nacierajcych na Undę. Zaskoczenie zdięło samicę, która patrzyła na to z otwartym pyskiem i wielkimi oczami. Szybko jednak do niej dotarło, że nie ma co zwlekać i podziwiać widoków, rzuciła się na pomoc Undzie, który radził sobie z trudem z dwoma przeciwnikami, którzy leżeli już na ziemi, walcząc z naporem wody. Z trzecim prowadził krwawą walkę w ręcz, a od czawartego przeciwnika desperacko uciekał, żeby uniknąć jego ciosów. 
Hesie wskoczyła na plecy czwartemu samcowi, który zwał się Bental. Lew ryknął ze zdziwienia oraz bóli, kiedy przeorała mu pazurami po twarzy. Zwinnie niczym wąż zadała mu jeszcze parę ciosów w czułe punkty, po czym wślizgnęła mu się pod brzuch. Odwracając się na plecy wymierzyła mu kopniaka wszystkimi czterema łapami, jednak czarny lew był tak wielki, że niewiele to dało, chwycił ją za kark, odrzucając w bok.
- Heise! - krzyknął w tym momeńcie Unda, patrząc z przerażeniem na lecącą lwicę, która połamałaby sobie kości, gdyby nie zamortyzował jej upadku falą wody.
Był to jednak błąd, gdyż tym samym uwolnił dwóch przeciwników, którzy korzystając z okazji wstali i rzucili się na niego od tyłu.
Dziewczyna chciała sie podnieść oraz pomóc ukochanemu, jednak przywódca zgrai przypiął ją do ziemi, z fascynacją patrząc jak jego podwładni ranią złotookiego.
- Nie! Proszę! Karz im przestać! - wrzasnęła lwica, nie mogąc patrzeć jak rozdzierają go na strzępy, wsłuchując się w jego dzikie ryki bólu z satysfaksją wymalowaną na pyskach - Proszę! Zrobię co chcesz, ale go zostawcie! - jej słowa urywane były szlochaniem, jednak ostały one wysłuchane.
Po długiej chwili przywódca rzekł:
- Dość!
Unda padł na ziemię, krew lała mu się z ran oraz pyska, a oddech był płytki.
- Heise... nie... - wydusił.
- Idziemy. - padła komenda i samiec zszedł z lwicy, która popędziła w stronę leżącego, jednak w pół drogi złapał ją Bental, największy oraz najmasywniejszy ze stada.
- Nie, dajcie mi się z nim chociaż przegnać... - wyszeptała błagalnym tonem, zalana łzami, patrząc na nieprzytomnego lwa.
- Idziemy. - burknął basem czarny lew i popchnął ja w kierunku, w którym odchodziła reszta. 
Heise rzuciła ostatnie, utęsknione spojrzenie na swego lubego, po czym ruszyła posłusznie za innymi
******
    - Ładna jest. - mruknął jeden z lwów drugiemu.
Dwa identycznie wyglądające samce o zielonych oczach, kremowych futrach i czarnych grzywach odwróciły się w jej kierunku, jedynym czym się różnili, było to, że jeden posiadał biało-czarną bródkę, a drugi je nie miał.
- Lecz beznadziejnie walczy. - rzucił Bental, zwracając ku niej podrapany pysk z zaschniętą na nim krwią.
- Oj tam, to się nie liczy. - jeden z bliźniaków nagle pojawił się tak blisko dziewczyny, że czuła jego oddech na uchu, w tym momeńcie Bental wymierzył mu kopniaka w bok, który spowodował, że samiec odturlał się na bok niczym piłeczka.
- Nie zbliżaj się do niej, łajdaku! - ryknął wrogo - Pamiętasz słowa Alfy. - dodał ciszej.
Heise nadstawiła uszu.
- Alfy? - zapytała cicho, jednak nikt nie udzielił jej odpowiedzi.
Dziewczyna zwolniła kroku, podkulając ogon i rozglądając się dziko dookoła, gdzie by tu mogła uciec, jednak Bental szybko zawrócił, popchnął ją do przodu, nakazując iść dalej, grożąc śmiercią.
Dalsza droga minęła im bez słowa, przekroczyli granicę, wychodząc z terenów Zeneek i kierując się w nieznane jej strony. Księżyc już się chylił ku horyzontowi, kiedy do nozdży Heise dotarł jakiś dziwny zapach, a raczej smród, ostry, a za razem kwaśny, niemalże przyprawiający o młdości. Dziewczyna skrzywiła się, widząc to Bental rzekł:
- Znajdujesz na naszych tere...
- Taaaaak! - przerwał mu Przywódca, obrzucając kompana karcącym spojrzeniem - Witam w naszych skromnych progach. - machnął łapą - W Królestwie Dansei.
Szli dalej, jednak już tutaj dochodziły do nich odgłosy z centrum obozu, który widocznie znajdował się blisko granicy. Przyciszone głosy wypełniały szarzejący poranek. Heise rozdziawiła pysk, ziewając i ukazując ostre kły, zamrugała oczami. Nie przespała całej nosy, a wszystkie emocje dodatkowo ją wyczerpały.
- Już niedaleko, słońce. - odezwał się jeden z bliźniaków, pozbawiony zarostu, a na jego usta wypełz szyderczy uśmieszek - Już niedługo...
- Brzydzisz mnie. - warknął Bental, na co samiec podskoczył, a wyraz jego twarzy gwałtownie się zmienił, przerażenie zawitało w jego oczach oraz uśmiechnął się niewinnie, poczym czmychnął z powrotem do brata.
- O co mu chodziło? - zapytała Heise cicho, Bental wydawał się najsensowniejszą osobą w tym towarzystwie, sprawiał wrażenie jakby był mniej dziki od reszty - Co się stanie niedługo?
Bental spojrzał na nią lodowato niebieskimi oczyma, które wydawałyby się spoglądać na nią ze współczuciem, które jednak szybko się ulotniło, zastąpione chłodem.
- Nic. - burknął, idąc dalej.
Kiedy słońce wychyliło pierwsze promienie ponad horyzont doszli do centrum, które powoli budziło się do życia. Heise stanęła jak wryta. Rozejrzała się dookoła, spoglądając na wyłaniające się z jaskiń lwy. Wszędzie roiło się od rosłych, muskularnych samców, którzy niemal promieniowali dumą i potęgą, jednak brakowało tutaj młodych osobników - wszyscy byli w kwiecie wieku lub nosili zmarszczki na pysku, przypruszone bielą - brakowało tu również jeszcze jednej rzeczy - samic.
Heise ostała popchnięta do przodu, po drodzę szturchnęła kamień, który leżał na ziemi, głośny zgrzyt spowowdował, że wszystkie głowy skierowały się na nią. Dziewczyna uśmiechnęła się niewinnie i skurczyła, przylegając do ziemi.
- WRESZCIE! - usłyszała rozradowany krzyk i spojrzała na potężnego lwa, podchodzacego do nich - Myślałem, że nigdy nie dotrzecie. - dodał, uśmiech wypełzł mu na twarz, kiedy dostrzegł Heise - Jest wprost idealna! - rzekł - Nie gapić się! Do roboty! - warknął na pozostałych. Grupka, która przyprowadziła dziewczynę rozpierzchła się w mgnieniu oka, a cała reszta wróciła do swych codziennych spraw - Wybacz mi ich bezczelność. - powiedział do niej, przewracając oczami.
- Nic się nie stało. - odrzekła cieńko, próbując się uśmiechnąć.
Czuła się tutaj taka mała, wszyscy byli olbrzymi niczym góry. Przyjżała się Alfie, pierwszą młodość miał już zdecydowanie za sobą, ale dobrze się trzymał. Delikatne zmarszczki podkrążały oczy a na pysku i w grzywie widniały pojedyńcze białe włosy. Szara, gęsta grzywa okalała jego łeb o wystających kościach policzkowych, a miodowe tenczówki miały w sobie coś co powodowało, iż lwica czuła się przy nim nieswojo. Beżowy lew poprowadził ją przez centrum obozu do swojej jaskini.
- Pewnie trochę cię przerazili. - powiedział, kiedy znajdowali się już w środku, dziewczyna spojrzała na ogromne stalaktyty, zwisające z sufitu i nagle zaczęła się zastanawiać czy aby napewno któryś z nich nie jest nadkruszony oraz czy zaraz nie runie jej na głowę, rozbijając czaszkę na miliardy, drobnych kawałeczków, pozostawiając jej biedny mózg do wypełznięcia na światło dzienne.
- Trochę. - potwierdziła cicho, nie mogąc zdobyć się na głośniejszy ton, szybko odwróciła wzrok od sufitu i pomknęła w kierunku samca, żeby w razie czego móc urzyć go jako żywej tarczy obronnej.
Prowadząc ją do drugiego pomieszczenia w jaskini, nieco mniejszego, które wyglądało jak sypialnia, mówił dalej:
- Hah, no tak, wybacz, czasami bywają nieco...dzicy. - wytłumaczył - Ale cóż poradzić, taka ich natura.
- Przytulnie tu. - stwierdziła, rozglądając się.
W rogu było duże posłanie z mchu oraz trawy, skały były gładkie, bez dyndających nad głowami szpikulców, a po jednej ze ścian spływała leniwie woda do małego rowu, który szedł wzdłuż ściany, po czym zakręcał i wychodził z jaskini.
- A prawda, prawda. - rzekł z zadowoleniem Alfa - Pozwól, że coś ci powiem, gdyż pewnie zastanawiasz się czemuż to kazałem cię tutaj przyprowadzić.
- Słucham. - rzekła, siadając i obwijając sobie ogon wokół łap.
- Jak widzisz nasze małe stadko składa się z samych samców. - zaczął, chodząc po jaskini, czasami przystając, by móc gestykulować jedną z łap - Wielu z nich, jak ja, poczynają się starzeć, a nie wielu jest takich, którzy mogli by mnie zastąpić... z resztą, za nim ja padnę, reszta również się zestarzeje. Koniec końców, wszyscy zginiemy pewnego dnia, a nie ma godnego siebie następcy, który mógłby poprowadzić nasze stado dalej.
- Sam mówisz, że i tak wszyscy zginął, więc jaki jest sens szukania następcy? - warknęła Heise, podejrzewając już do czego to zmierza.
- Pozwól mi dokończyć. - powiedział - Chcielibyśmy, żeby nasze stado jednak przetrwało, żeby nasze potężne geny wędrowały przez świat! Jednak samotną lwicę trudno porwać, gdyż rzadko kiedy wędrują one gdzieś bez stada. - spojrzał na nią z szyderczym uśmieszkiem - Jednak udało się złapać jedną, niedługo uda się złapać pewnie i drugą, a dwie w zupełności starczą, żeby nasze stado przetrwało.
- Jak dwie lwice... - urwała, po chwili spojrzała na samca i aż zatkało jej dech w piersiach, a w głowie zabrzmiały jej słowa, które kilka sekund później Alfa wypowiedział na głos:
- Nawet jeżeli samice będą tylko dwie, samców jest o wiele więcej. - zaśmiał się - Szczeniaki nie będą musiały wiedzieć, że wszystkie są w pewnym sensie spokrewnione. Kiedy matki będą już nie będą potrzebne, wyzbędziemy się ich, wraz z żeńską częścią potomstwa, za to męską wyszkolimy na zawodowych zabójców - stwierdził.
Heise zjerzył się włos na karku i wyszczerzyła kły, wstając.
- To bez sensu, przecież po paru latach znów wasze stado będzie na wyginięciu - warknęła.
- Ojeju, to się znajdzie jeszcze jedną damę, po co zaśmiecać stado niepotrzebnymi osobnikami, którzy na nic się nie zdadzą, a będą tylko jeszcze jedną gębą do wyżywienia? - powiedział, podchodząc.
- Nie zbliżaj się do mnie! - krzyknęła Heise, a wściekły warkot wydobył się z jej gardła.
- Och, po co ta agresja? - zapytał niewinny tonem, po czym skoczył ku niej, zbyt wolno, gdyż dziewczyna uskoczyła - Będziemy się teraz bawić w berka? - zapytał rozbawiony - Można i tak.
Heise skakała po jaskini niczym zając, unikając samca jak ognia, próbowała za wszelką cenę doskoczyć do wyjścia, jednak lew uniemożliwiał jej to skutecznie. Po długim czasie dziewczyna w końcu dojrzała okazję, moment w którym miała otwartą drogę. Rzuciła się w kierunku wyjścia, jednak nie przyuwarzyła Alfy, który z łatwością, mimo wieku, szybko doń dotarł. Podciął jej nogi, po czym złapał za kark i przerzucił za siebie, z dala od otworu. Dziewczyna wylądowała, niezgrabnie próbując zamortyzować upadek. Miała już wstać obolała z ziemi, kiedy doskoczył do niej samiec, przypinając do ziemi.
- Berek. - szepnął jej do ucha.
Heise spojrzała na niego z przerażeniem w oczach, zaczęła szarpać, drapać i gryźć, jednak samiec był niczym góra, stał nieruszony nad samicą, która zdesperowana zaczęła drzeć się na całe gardło, mając cień nadzieii, że ktoś ją usłyszy i pomoże.
- Cichaj, słońce... - słyszała głos lwa - Po co te wrzaski? I tak nikt tu nie przyjdzie. - podły śmiech wypełnił jaskinię.
Dziewczyna jednak krzyczała póty, póki nie poczuła jak szorki jęzor przejeżdża jej po twarzy, w poprzek policzka, po czym wsuwa się do jej pyska. Dziewczyna zamilkła momentalnie, zaczęła się szarpać, wywijając głową na wszytkie strony.
- Ty szmato! - warknęła.
- Wybacz, jednak wydaje się to być jedynym sposobem, żeby zamknąć ten twój drący się ryj. - rzekł z uśmieszkiem.
Heise chciała coś powiedzieć, jednak znów ostała zagłuszona w ten sam sposób. Szarpała głową, jednak dawało to mizerne rezultaty, czuła jak obleśny jęzor samca wije się w jej buzi. Łzy napłynęły jej do oczu, spływając po policzkach, szarpała się jak dzika i mimo przeszkód usiłowała wrzeszczeć. 
To był koszmar, sekundy ciągnęły się niczym godziny, długie, potworne, obrzydliwe godziny... lwica jednak nie zdawała sobie sprawy, z tego co czekało ją jeszcze tego ranka...



Kizuato


Sedo

Wystąpili:
Unda
Adore






Gościnnie: 



*Karasu
* Alfa
* Bental
* Bliźniacy
* Resta Zgrai
Tenebrarum